Do Sojuszu Północnoatlantyckiego nie może dołączyć kraj, który jest w stanie wojny z innym, a ponadto jego terytoria są okupowane. Taki krok oznaczałby, że w stan konfliktu włączona zostałaby cała organizacja, zgodnie z art. 5 Traktatu (atak na jedno państwo równa się atakowi na całe NATO). Doskonale wiedzą to również w Kijowie, zdając sobie sprawę, że był to punkt nie do zrealizowania. Oczywiście nie zamyka to drogi do strategicznych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, które m.in. zapewniłyby jej znacznie mocniejszą odpowiedź Zachodu, gdyby Rosji przyszła za jakiś czas do głowy kolejna inwazja. W całej jednak sprawie musi zadziałać realizm, a nie marzenia. Przeciąganie negocjacji sprawi, że plany i deklaracje zaczną się rozmywać. Po drugiej stronie jest przebiegły gracz, który wyczuwa każdą słabość i niezdecydowanie, zwłaszcza Kijowa. USA są zdeterminowane, by zakończyć ten konflikt. Wydaje się, że jeżeli nie dojdzie do tego podczas obecnych negocjacji, powstały pat na dobre zabetonuje tę wojnę. A w takiej sytuacji najbardziej przegrana okaże się właśnie Ukraina.
Realizm, nie marzenia
Sprawa ewentualnego członkostwa Ukrainy w NATO od początku była jasna.