Okropna publicystyczna przesada, bo co ma wspomniana marka do niemieckiej napaści na Polskę i jej sześcioletniej okupacji połączonej z totalną grabieżą i ludobójstwem? Pewnie nie więcej niż produkty IG Farben z takim sukcesem stosowane w niemieckich obozach śmierci do eliminowania podludzi – Polaków, Żydów i innej „szarańczy”.
Przefarbowane IG Farben
W trakcie powojennego procesu IG Farben zostało oskarżone m.in. o „planowanie, przygotowanie, wszczęcie i prowadzenie wojny najeźdźczej w innych krajach; zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości poprzez rabunek i grabież z terytoriów okupowanych, oraz zajęcie fabryk przemysłowych w Austrii, Czechosłowacji, Norwegii, Polsce, Francji i Związku Sowieckim, oraz zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości poprzez udział w zniewoleniu i deportacji do pracy przymusowej na gigantyczną skalę więźniów obozów koncentracyjnych, ludności cywilnej w krajach okupowanych oraz jeńców wojennych, a także złe traktowanie, terroryzowanie, torturowanie i zamordowanie osób wziętych do niewoli”.
Mimo mnóstwa dowodów sąd uznał jednak członków kierownictwa koncernu za winnych jedynie w sprawie dostarczania gazu do trucia więźniów KL Auschwitz i wbrew pierwotnym planom z jakichś nieznanych bliżej powodów zaniechano likwidacji IG Farben. W 1951 r. podzielono koncern na przedsiębiorstwa, które za rządów Hitlera stały się jego częściami składowymi: Agfa, BASF, Bayer. Zdaje się, że każdy z Polaków miał do czynienia z powojennymi produktami tych firm i zgoła ich nie kojarzył z żadnym ludobójstwem…
No ale przecież skazano szefów zbrodniczego koncernu? A jakże! Z 24 dyrektorów IG Farben „aż” 13 zostało skazanych na kary od sześciu miesięcy do ośmiu lat, co jednak nie przeszkodziło ukaranym już wkrótce obejmować intratnych stanowisk w „zdenazyfikowanych” i „demokratycznych” Niemczech Zachodnich. Na przykład szef firmy chemicznej produkującej gaz cyklon B dla KL Auschwitz mimo oskarżenia w Norymberdze przed Trybunałem ds. Zbrodni Wojennych już w 1952 r. został szefem firmy BASF, a później zajmował stanowisko członka zarządu Deutsche Banku...
Siła skojarzeń – w modnym ciuszku w volkswagenie
Inny niemiecki superprodukt jego wytwórca reklamuje w polskich telewizjach po prostu jako „Das Auto”. Konstruktorzy mogą się poczuwać do kontynuacji wspaniałych tradycji Volkswagena, w czasie II wojny światowej produkującego na potrzeby Wehrmachtu tysiące samochodów wojskowych, w tym słynną amfibię, choć inne niemieckie koncerny, niereklamujące się tak nachalnie, wcale mu nie ustępowały – BMW dostarczało armii niemieckiej motocykle, Mercedes i Audi ciężarówki i wozy terenowe, a Porsche i Man nader udane konstrukcje czołgów i dział samobieżnych.
A wszak dla III Rzeszy trudzili się także bardziej wyrafinowani twórcy, jak słynny Hugo Boss – marka dziś będąca synonimem męskiej elegancji – który wstąpiwszy w 1931 r. do Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Pracy (NSDAP), został przez Hitlera nagrodzony gigantycznymi kontraktami na wielce twarzowe mundury dla SS i Hitlerjugend, w czasie wojny szyte przez nieludzko wykorzystywanych robotników przymusowych w specjalnie wybudowanym obozie pracy. No i te jego kreacje miały naprawdę sznyt! Co prawda nieco śmiercionośny, co najlepiej uchwycił słynny włoski reżyser Luchino Visconti w swym genialnym filmie „Zmierzch bogów”, zwłaszcza w scenie tzw. nocy długich noży, gdzie odsztafirowani w uniformy Bossa esesmani rozprawiają się z niepotrzebnymi już Hitlerowi bojówkarzami z SA, prymitywami w owych osławionych „brunatnych koszulach”, nijak się mających do wykwintnej elegancji SS…
A nam Bayer kojarzył się z wybawiającą od przeziębienia aspiryną, BASF z kasetami magnetofonowymi, a potem VHS i boomem video, mercedesy i porsche ze statusem „prawdziwego” przedsiębiorcy, a nie tego handlującego ową aspiryną i kasetami z łóżka polowego. Czy namawiam do bojkotowania wyrobów tych prywatnych wszak firm, które niby się rozliczyły z niechlubnym okresem pracy ku chwale III Rzeszy? Ależ skąd! Domagam się tylko sprawiedliwego udziału w zyskach z podatków płaconych przez nie z krwi i potu naszych dziadków na rzecz państwa niemieckiego.
Porządek rozliczeń – spokojnie i po kolei
Kolaboranci tego dzisiejszego Reichu, totalna opozycja „polska”, nie mając żadnych argumentów, usiłują zwekslować dyskusję na inny temat, słusznie zresztą zapytując: a czemuż to nie domagamy się takich samych odszkodowań od Rosji? Co prawda tamtejsza myśl techniczna w postaci automobilu Pobieda czy aparatu fotograficznego Zorka-piat’ to nędzne kopie wyrobów niemieckich, owoc sowieckiej powojennej grabieży technologii byłego sojusznika z 1939 r., a w naszych telewizjach nie uświadczysz reklam czegokolwiek rosyjskiego, choćby odkurzacza, ale i od firmy państwowej o marce CCCP mamy czego się domagać i z pewnością o to wkrótce wystąpimy. Radziłbym się nawet pośpieszyć, bo nie wiadomo, jak długo przetrwa prawny spadkobierca sowietów, tzw. Federacja Rosyjska.
Ale rozliczmy się najpierw z Niemcami, znowu pretendującymi do rządzenia Europą i prezentującymi obłędną wręcz pogardę wobec innych narodów. Oto deputowany rządzącej SPD do Bundestagu, przewodniczący komisji spraw zagranicznych, karci Polskę, żądając od nas szybszych dostawy broni dla Ukrainy, w tym czołgów! Przedstawiciel państwa, którego minister w dniu napaści Rosji odmawiał ambasadorowi Ukrainy pomocy, „bo jego kraj po trzech dniach przestanie istnieć”, tego samego państwa, którego czołgi rozjeżdżały Ukrainę podczas II wojny światowej, które samo nie wywiązało się ani z obiecanych Ukrainie dostaw leopardów, ani z umowy o zastąpieniu tymiż leopardami ponad 300 czołgów lojalnie oddanych Ukrainie przez Polskę – śmie nas upominać i pouczać?!
Jest to pokaz takiej samej szwabskiej buty i bezczelności, jak gdyby kacapy zażądały od nas przeprosin za niestosowne zachowanie polskich oficerów w Katyniu, którzy tuż przed zastrzeleniem zamiast wznosić okrzyki ku czci ich bożka Stalina śmieli zwracać się do innej, prawdziwie Bożej Osoby słowami: „Zdrowaś Maryjo...”.
Skradzionych pięć lat życia mojego dziadka
W latach 80. ubiegłego wieku udało mi się odwiedzić Bawarię, małą ojczyznę moich niemieckich przodków z zamierzchłej przeszłości. Z pomocą zaprzyjaźnionych pracowników rozgłośni Radia Wolna Europa odnalazłem katolicką rodzinę, od której na jedną z niewesołych Wigilii stanu wojennego otrzymaliśmy niespodziewanie paczkę żywnościową, jakie niekiedy przysyłano z Niemiec dla działaczy antykomunistycznego podziemia. Pani domu, urocza Heidi z arystokratycznym nazwiskiem, z powodu wyrzutów sumienia – jej ojciec był pułkownikiem Wehrmachtu – poszła na polonistykę, by wyuczywszy się polskiego, co roku pielgrzymować do obozu muzeum KL Auschwitz, jako wolontariuszka pracując przy jego porządkowaniu.
Poznałem i innych porządnych Niemców, którzy naprawdę zdenazyfikowali swoje sumienia albo w ogóle nie mieli powodu, by musieć to czynić. Spacerując po pięknym Monachium, czułem się tam całkiem swojsko, ale nigdy nie opuszczała mnie myśl, że w tej samej Bawarii mój dziadek o niefortunnym imieniu Adolf za darmo pięć lat tyrał na bauera, kiedy po zajęciu Warszawy przez Niemców w 1939 r. mimo imienia i nazwiska trzymał się polskości.
Tak, z pewnością bywali (tak nieproporcjonalnie liczni w hollywoodzkich i niemieckich filmach) dobrzy Niemcy, ale nigdy nie było dobrych Niemiec! I tą smutną wiedzą trzeba się dzielić ze światem, by znowu nie trzeba było – jak to ujęła kolaborantka Putina kanclerz Merkel – „wyzwalać Niemiec spod nazizmu”.