Ta specyficzna cecha, która tak silnie ujawnia się w czasie świąt, jest, rzecz jasna, skrzętnie wykorzystywana przez biznes, który na naszym rozrzewnieniu i próbach naprawiania życiowych błędów robi prawdziwe kokosy. Ale rzecz nie jest tak trywialna, jak twierdzą satyrycy i różni mędrkowie, którzy całą tradycję świąt Bożego Narodzenia chcieliby wpisać na listę sentymentów i utrwalonych przez stulecia nawyków. Bo zwyczaj obdarowywania się prezentami i towarzysząca mu dziecinna wręcz radość mówią także, kim jestem ja sam, a zwłaszcza kim chciałbym być. Też na co dzień. Kimś szlachetniejszym, to znaczy także mądrzejszym. Wychodzącym poza swój egocentryzm.
Kimś, kto ma pamięć niezatrutą doraźnymi zmartwieniami i lękami, bo wie, kim jest. Nie tylko jako członek rodziny czy polityk, żołnierz, lekarz, społecznik dobrze wypełniający swoją misję wobec innych. Nade wszystko – tym, kto wie, skąd pochodzi i dokąd idzie. Zna swój ostateczny cel.