Po pierwsze, mieliśmy do czynienia z rywalizacją kandydata prawdziwego z plastikowym. Po drugie, Karol Nawrocki – w przeciwieństwie do głównego konkurenta – nie skupiał się wyłącznie na kampanii negatywnej, ale wysuwał konstruktywne propozycje. Miał jasne, sprecyzowane poglądy, a konkurent zmieniał je tak często, że trzeba się było zastanawiać, która jego wersja zostaje wystawiona w wyborach. Debaty dobitnie pokazały też, jak często Trzaskowski był przyłapywany na kłamstwie. Wreszcie na finiszu kampanii szef IPN dostał wsparcie od Donalda Tuska, który z niezrozumiałych względów włączył się w kampanię Trzaskowskiego, kompromitując siebie i partyjnego kolegę, gdy podpierał się autorytetem patocelebryty. To wszystko nie miałoby jednak znaczenia, gdyby nie fakt, że Karol Nawrocki okazał się kandydatem, który wykonał gigantyczną pracę, świetnie prezentował się w debatach, potrafił zjednać sobie przychylność wyborców Konfederacji i okazał się prawdziwym fighterem, który nie dał się złamać ciosami poniżej pasa.
Prawdziwy fighter
Karol Nawrocki wygrał, choć zdawało się, że to misja wręcz niemożliwa. Wielu z nas zadaje sobie pytanie, co zdecydowało o jego zwycięstwie.