Miałem nawet postanowienie noworoczne, aby policzyć, ile tekstów szanownego pana redaktora jest o nim samym, ale jak większość moich postanowień i to diabli wzięli. Ale do rzeczy, Warzecha postanowił uzasadnić, dlaczego omija programy, w których występują ludzie z „Gazety Polskiej”. Otóż nie warto z nimi gadać, bo są gremialnie chamami. Wśród największych zostaliśmy wymienieni Wojciech Mucha i ja, rykoszetem dostało się Maciejowi Kożuszkowi. To oczywiście podzieliło redakcję, a na domiar złego Piotr Lisiewicz dzisiaj w tygodniku aspiruje do listy chamów Warzechy. Zbuntowanych. Bo do autora „Chama niezbuntowanego” Łukasz Warzecha chodzi.
Biedny tylko ten Maciej Kożuszek, bo nadredaktor nie umiał wskazać nawet jednej wypowiedzi, w której by go on źle potraktował? No, ale może jakaś telepatia. A może nie? Może po prostu Łukasz Warzecha bał się prostego chamskiego pytania: ile zarobił w mediach futrzarzy?