Dość dobrze znane są wszystkie problemy dławiące świat Zachodu: zapaść demograficzna i towarzyszący jej masowy napływ przedstawicieli obcych kultur, wyłączenie większości odruchów samozachowawczych społeczeństwa, upadek wiary, konsumpcjonizm i wygodnictwo, a także stałe zmniejszanie się przeciętnego IQ. Czy można coś z tym zrobić? Znakomita większość ludzi uznaje, że nie można, i narzekając na poszczególne objawy, przymyka oczy na inne, licząc, że katastrofa ich ominie. Otóż nie ominie!
Tylko wojna, z miliardami ofiar, dałaby szansę odbicia się od dna. Dla specjalisty od historii alternatywnych jedyne rozwiązanie – zaznaczam: całkowicie nierealne – musiałoby opierać się na Wielkim Resecie. Powrocie, jeśli nie do XIX wieku, to przynajmniej do roku 1914, kiedy eksplodowały procesy kierujące nasz świat na drogę, którą tak dumnie podąża ku zatraceniu. Wielkie zdobycze społeczne, które nastąpiły po wielkiej wojnie, pociągnęły za sobą określone następstwa. Życie zmieniło dotychczasową hierarchię – dzieci przestały być wartością, kobiety zdobyły swoje prawa i postanowiły rodzić mniej albo w ogóle. Bóg, jeśli tu i ówdzie się uchował, pozostaje ciekawostką etnograficzną.
Poczucie obowiązku zastąpiła uniwersalna sprawa indywidualnego komfortu. O imigracji zwykło się mówić jako o konieczności zapewnienia rąk do pracy. Głupi wykręt – przy coraz większej automatyzacji ludzi jest za dużo. Brak ich głównie przy pracach, do których syci i bogaci się nie garną. Zlikwidować socjal dla bezrobotnych i pójdą do roboty.
W dodatku wytworzyła się olbrzymia, co najmniej 20-procentowa warstwa urzędnicza, w większości dzięki komputerom zbędna. A co do emigrantów – albo asymilacja, albo do domu! A gdyby tak jeszcze wprowadzić znów powszechną służbę wojskową i karę śmierci oraz wrócić do zasady, że życie to najpierw obowiązek, potem przyjemność...
Niestety, taki reset to czysta fantastyka!