Postpiątkowe ministerstwo

Teraz Henryk Kowalczyk znaczy tyle, co kilka miesięcy temu Jarosław Gowin. Oczywiście jednak nie o to chodzi, lecz raczej o symboliczne dowartościowanie polskiej wsi. Co to oznacza dla rolników? Mam dobrą i złą wiadomość. Zła jest taka, że żadnych zmian nie będzie. Z kolei dobra jest taka, że żadnych zmian nie będzie. Wydaje się bowiem, że mimo iż rolnicy narzekają i ciągle mówią o końcu polskiej wsi, to wcale nie oczekują żadnych reform. Widać to po działalności na przykład Michała Kołodziejczaka. Ten dość zabawny wiejski krzykacz jest w stanie powiedzieć wszystko. Szczególnie żenujące było to, jak chciał przyprowadzić ministrowi rolnictwa człowieka, który się powiesił, ale w zasadzie wystarczy włączyć dowolną jego wypowiedź, by odnaleźć podobne kwiatki. Cechą charakterystyczną oprócz przerysowanej krytyki jest jeszcze to, że nie przedstawia on żadnego rozwiązania. Będzie się oburzał na to, że w Biedronce sprzedają marchewkę z Holandii, ale gdy mówi się, że odpowiedzią na taką patologię będzie skracanie łańcuchów dostaw i Zielony Ład, to natychmiast się wścieka na UE. W każdym razie Henryk Kowalczyk będzie wchodził w dialog z Michałem Kołodziejczakiem. A że ma to sens taki jak przemawianie do wrót od stodoły – to już mniejsza. To zapowiedź tego, co będzie się działo. Będzie dużo słów. Mnóstwo spotkań. Pewno nawet sporo deklaracji. Na koniec wszystko zostanie po staremu. Bo prawda jest taka, że na wsi nie ma nawet cienia środowiska, które ma pomysł na konstruktywne zmiany. Ludzie narzekają, ale olbrzymie lobby, które zarabia miliony na rolnikach, uniemożliwia zmianę na lepsze. Teraz mają hasełko, że „piątka dla zwierząt” zabiła rolników. Przypomnijmy, że żaden jej zapis nie wszedł w życie. Ale kogo to obchodzi?