Nie wydaje mi się, żeby mieli na swoim koncie spektakularne sukcesy. Taka Platforma na przykład rządzi w Warszawie od blisko dwóch dekad. Czy jako mieszkaniec tego miasta uważam, że to dekady sukcesu władz samorządowych? Nieszczególnie. Oczywiście miasto się rozwija, ale to głównie siły prywatnego kapitału i przedsiębiorczych mieszkańców.
To, na co miasto ma wpływ, przeważnie jest niewydolne. Tylko warszawiacy o tym nie myślą. Po jednej ze stołecznych korporacji krąży nawet historia o tym, jak jej nowy francuski właściciel zaczął się dziwić, dlaczego w mieście – w dzielnicy zwanej Mordorem – są korki. „Jak to możliwe?” – pytał pracowników z Polski. „Proszę jutro iść do miasta, żeby coś z tym zrobili” – dodał polecenie służbowe. Zwykle wywołuje to salwę śmiechu. Ale niby dlaczego? Przez dwie dekady rządów można przecież stworzyć koncepcję i rozwiązać problem, który budzi wściekłość. Polacy jednak przywykli do tego, że samorządowcy tylko rozkładają ręce i potrafią odwracać uwagę. Nie macie kanalizacji na Wawrze? Ale za to jest kładka dla pieszych przez Wisłę. Wybija wam szambo, bo kanalizacja wadliwa? No ale patrzcie. Jest wspaniale, jesteśmy w dziesiątce miast vege na świecie. Mógłbym wymieniać więcej wtop i przykładów bezmyślności, ale nie o to chodzi. Warszawiacy są bowiem z Trzaskowskiego zadowoleni. Stoją po 1,5 godziny w korku, bo uznają to za coś normalnego. Tak jak ukradzenie kamienicy w centrum. Bo to tylko biznes. Dlatego do władzy pchają się wszyscy. Bo wiedzą, że nic nie trzeba umieć i w zasadzie nic się stanie, jak to czy tamto stanowisko zajmie największy głąb. A propos tego, to zapowiada się, że będzie jeszcze śmieszniej. Oto bowiem Michał Kołodziejczak z dumą ogłosił, że 2 proc. Polaków chciałoby, aby został on prezydentem Polski. To na razie margines, ale to także dowód na to, że choroba postępuje.