Tak jak połowa ludzkości, oglądałem transmisję z pogrzebu brytyjskiej monarchini. Teoretycznie nie powinienem. Wypadałoby nawet wywiesić tabliczkę „Nie płakałem po Elżbiecie”, bo cóż właściwie mnie obchodzi, że zmarła jedna starsza pani, która nie dysponowała żadną realną władzą, nawet religijną, wszak głowa Kościoła anglikańskiego to jednak nie papież, dalajlama czy cesarz Japonii. Dla mnie, podobnie jak dla wielu widzów, była przede wszystkim symbolem. Trwania, siły charakteru, niezmienności.
Jednocześnie miałem wrażenie, iż uczestniczę w czymś więcej niż pochówku królowej. W pogrzebie starego świata, który na naszych oczach schodzi do grobu i zapewne nigdy nie zmartwychwstanie, świata twardych zasad, niezmiennych wartości, świata może niedoskonałego, ale zarazem wspaniałego przez swoją niedoskonałość. Cudownej wspólnoty Zachodu, nieporównywalnej z żadną inną cywilizacją, świata syntezy: religii judeochrześcijańskiej, greckiej myśli i rzymskiego prawa. Przestrzeni demokracji zrodzonej w Atenach i etosu rycerskiego, który wśród burz i dramatów panował przez tysiąclecia, a ostatni raz błysnął w trakcie pamiętnej wigilii 1914 roku, kiedy wrogowie wyszli z okopów i śpiewali kolędy. Często te same. Ale to przeszłość. Umierająca cywilizacja została dawno zepchnięta do defensywy – musi wstydzić się za przeszłość, przepraszać cały glob, a u siebie – mniejszości, kobiety, dzieci i Bóg wie jeszcze kogo. Autorytety zostały zastąpione przez celebrytów. Iluż z czterech miliardów gapiów śledzących spektakl między Westminsterem a Windsorem zdaje sobie sprawę z tego, co się stało? Biedni ziemianie, nieuchronnie skazani na postęp, na manipulację rozmaitych geszefciarzy. Zapamiętajcie ten dzień. Drugiego takiego już nie będzie. A potem pozbądźcie się monarchii, pozbądźcie religii, pozbądźcie sztuki Białego Człowieka, jego malarstwa, literatury, muzyki! Tylko co wam wtedy, biedni postjaskiniowcy, zostanie?