„Staram się myślami oderwać od wspomnień, ale to niemożliwe. Wciąż widzę puste miejsce przy stole, zachwyt i radość Andrzejka przy drzewku zmieszany z Twoim bólem. Widzę cierpienia najbliższych i tragiczną dolę kochanej ojczyzny. Polska w niewoli jęczy we łzach, w obliczu śmierci. Może nie przełamię już z Wami opłatka. Krzyż swój składam Nowonarodzonemu. Wierzę – nie pójdą [na marne ofiary nasze], sny wstaną, syn zastąpi ojca, ojczyzna niepodległość odzyska. Matka Boża ukoi Wasz ból”.
Grypsy były przemycane poza więzienne mury. Ostatni prezes Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość nie pisał, jak przez trzy lata był katowany. O tym wiemy z Jego słów podczas procesu: „W czasie śledztwa leżałem skatowany w kałuży własnej krwi”. W grypsach ma inne rozterki: „Żalę się jednocześnie przed Chrystusem, że każe mi ginąć w tych warunkach, a nie na polu chwały. Że zrobiono ze mnie zbrodniarza, zdrajcę, a przecież Ty wiesz najlepiej, że nikogo – nigdy nawet świadomie nie skrzywdziłem. Że starałem się każdemu pomóc i dzisiaj najmilej wspominam te momenty. Myślałem, że czas mnie oddali, że zapomnę o Was, nie będę myślał. Tymczasem z każdym dniem jesteście mi bliżsi. Andrzejka widzę kroczącego po stole, przez Ciebie podtrzymywanego, widzę go na rozprawie i na zdjęciu. Modlę się za Was i do Was. Wyidealizował[em] Was aż za bardzo. Ale, Wisiu, dobrocią zasłużyłaś na to. Żegnajcie. Łukasz”. To była ostatnia Wigilia 38-letniego ppłk. Łukasza Cieplińskiego – komuniści zamordowali go 1 marca 1951 roku. Przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. To jak dotąd nie wystarczyło do identyfikacji jego szczątków wydobytych na „Łączce” Powązek Wojskowych w Warszawie.