Za czasów mego dzieciństwa w Peerelu wszystko było proste, zwłaszcza dla warszawiaka jak ja – widząc wciąż jeszcze mnóstwo ruin nawet w sercu naszej stolicy, wiedziałem od rodziny i szkoły, że to ślady zbrodni niemieckich. Nawet propaganda partyjna nie posługiwała się sowieckim terminem „faszyści”, co najwyżej mówiono o „hitlerowcach”, o żadnych nazistach towarzysze z KC nie słyszeli, więc wszystkie ustawione dopiero w czasach „odwilży” tablice memorialne głosiły: „Tu Niemcy rozstrzelali...” 100, 38, 345 Polaków. Próba przywrócenia tej treści napisów na przerobionych nie wiadomo dokładnie kiedy w ramach „renowacji” pomnikach naszej martyrologii, a niemieckiej zbrodni wywołała w warszawskim ratuszu zdominowanym przez proniemiecką PO istną histerię.
Sympatyczny starszy enerdowiec, który bywał w Polsce
Byłem i w „dobrych” Niemczech, czyli w NRD, na młodzieżowej wycieczce, i w tych złych – RFN. Na granicy z enerdowem, ujrzawszy strażników z psami i w mundurach, w sposób oczywisty wzorowanych na hitlerowskich, któremuś z nas wyrwało się spod serca: „Zaraz nas przestawią na boczny tor do Auschwitz...”. Zakwaterowani potem w jakiejś pustej szkole (wakacje), wieczorem zaczęliśmy grać w nogę na trawniku przed budynkiem i natychmiast pojawił się jakiś obywatel, który chrapliwym wrzaskiem domagał się, abyśmy natychmiast przestali, a gdyśmy go zignorowali, przyprowadził policjanta. Ten nas przepytał, kto my zacz, po czym ryknął na niefortunnego donosiciela, który umknął jak zając, po czym szerokim gestem wskazał nam na cały trawnik, który mimo licznych tabliczek „streng verboten” był nasz w imię socjalistycznej „Freindschaft”.
Ale prawdziwą pointą tygodniowego pobytu w bratniej republice było spotkanie na drezdeńskim skwerze. Skotłowani ogromem skarbów sztuki w pałacu Zwinger zbieraliśmy siły do dalszego zwiedzania, gdy usłyszawszy polską mowę, przysiadł się na naszej ławce wykwintnie ubrany siwowłosy starszy pan o szlachetnych rysach zaprawdę „aryjskiego” oblicza i zagadał bezbłędną polszczyzną z nieznacznym akcentem. Bardzo się zachwycał pięknem naszego kraju, a już szczególnie Krakowem. Samo mi się wymknęło naturalne pytanie: „A kiedy był pan w Polsce?”. Wykwintny pan na chwilę zadumał się, wreszcie wyrzekł z nostalgią: „O, dawno temu…”. Wkrótce się pożegnał, a ja pozostałem z wizją, która w zestawieniu z jego wiekiem natychmiast powstała w moim umyśle – oto ten sam pan młodszy o lat 20, równie gustownie odziany w czarny garnitur Hugo Bossa, rozglądając się z uśmiechem po krakowskim Rynku, zmierza do pracy na Wawelu, do biura w administracji Hansa Franka, szefa Generalnego Gubernatorstwa…
Gdy po latach otworzyły się nieco postkomunistyczne archiwa, okazało się, że moja intuicja była słuszna – Sowieci pozostawili w służbie marionetkowej NRD całe tłumy nie tylko wyższych dowódców Wehrmachtu z twórcą jej „ludowej” armii, marszałkiem von Paulusem na czele, ale i całe ogniwa Gestapo i SS, użytecznych dla utrwalania nowej władzy.
Zjednoczenie pod pruską pałką
Znający historię wiedzą, że słynna pieśń z 1831 r. „Tysiąc walecznych opuszcza Warszawę” została napisana przez Niemca ku czci polskich powstańców w 1831 r. witanych w Niemczech jak bohaterów. Tylko że tamte Niemcy to nie była quasi-totalitarna monarchia pruska, a dziesiątki niezależnych księstw, a nawet królestw, jak Bawaria, które kategorycznie się sprzeciwiały „zjednoczeniu” w postaci II Rzeszy forsowanej z Prus przez kanclerza Ottona von Bismarcka po zwycięskiej wojnie z Francją 1870 r. No ale skończyło się, jak wiadomo, triumfem Prus, które stworzyły nową Rzeszę, i niektórzy patrioci niemieccy zaczęli myśleć krytycznie. Jeden z najważniejszych filozofów nowożytnej Europy Friedrich Nietzsche, bez własnej winy wykorzystany przez ideologów III Rzeszy, po doświadczeniach w udziale w wojnie 1870 r. z Francją, gdzie brał udział jako ochotnik, szybko zrozumiał, że to nie triumf „ducha”, a pruskiego pałkowego totalitaryzmu:
„Zdobycie władzy okupuje się drogo: władza ogłupia... Niemców zwano ongi narodem myślicieli: myśląż oni dziś jeszcze? Niemcy nudzą się obecnie duchem, Niemcy nie ufają już duchowi, wszelką gorącość dla rzeczy istotnie duchowych pochłania polityka – »Deutschland, Deutschland über alles«, obawiam się, że to kres filozofii niemieckiej... »Czy są obecnie filozofii w Niemczech? Czy są poeci? Czy są dobre książki niemieckie?« słyszę pytania za granicą. Rumienię się, lecz z rezolutnością, która mnie nie opuszcza nawet w rozpaczliwych chwilach, odpowiadam: »O tak, Bismarck!«.
(…) Wyłonienie się »Rzeszy Niemieckiej« oznacza w dziejach kultury europejskiej przede wszystkiem jedno: przesunięcie środka ciężkości. Wiadomo to już obecnie wszędzie: w rzeczy najważniejszej – a tą jest kultura – Niemcy już nic nie znaczą. Podnoszą się głosy: czy możecie wskazać bodaj jednego, do Europy zaliczającego się ducha? Jakim był wasz Goethe, wasz Hegel, wasz Henryk Heine, wasz Schopenhauer? – A że nie ma już ani jednego niemieckiego filozofa, wywołuje to zdumienia bez końca”.
Bismarckowski duch
Jeszcze bardziej by się zdegustował biedny Friedrich, gdyby wiedział, że dziś wszystkich wyżej wymienionych zastąpił w całym świecie wybitny „filozof” niemiecki Karol Marks. To oczywiście tylko szyld, którym posługują się wszelkie ruchy zmierzające do totalitaryzmu, wszak w podobny sposób ideolodzy narodowego socjalizmu wykorzystywali zarówno koncepcję „nadczłowieka” samego Nietzschego, jak i dziś skrzętnie przemilczany skrajny antysemityzm Lutra, którego zresztą autor „Zmierzchu bożyszcz” uważał wraz z protestantyzmem za następne wielkie zepsucie ducha niemieckiego. Na plakacie z okazji hucznie w III Rzeszy obchodzonej w 1933 r. 500. rocznicy jego urodzin można przeczytać zgrabne hasło: „Nauki Lutra i Hitlera walka (kampf – wyraźna aluzja do dzieła führera) dobrą bronią Niemieckich Wilków”!
Posługiwanie się wielkimi nazwiskami w polityce to nic nowego. Autor obecnego „hymnu” Unii Europejskiej, Beethoven, przejawiał zmienny gust – swą III symfonię zwaną „Eroica” zadedykował Napoleonowi, lecz cofnął to postanowienie na wieść o jego koronacji na cesarza Francuzów. Wyrzekał wtedy: „Czyż i on zatem nie jest niczym więcej niż zwykłym człowiekiem? Teraz i on pogwałci prawa ludzi, by zaspokoić swoją ambicję, wyniesie się ponad wszystkich, stanie się tyranem!”. Zupełnie logicznie zatem powstałą 20 lat później IX symfonię zadedykował… królowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi III! Ten wybitny władca zapisał się w historii likwidacją klasztorów katolickich w całym państwie w 1811 r., co przyczyniło się do osłabienia polskości, a w tymże roku z jego rozkazu dokonano w Królewcu zniszczenia zrabowanych w 1795 r. ze skarbca na Wawelu insygniów koronacyjnych królów polskich, które następnie przetopiono na pruskie monety...
Ciekawe, czy mają świadomość tej dedykacji posłowie Parlamentu Europejskiego dumnie prężący pierś przy dźwiękach wykorzystanej przez Beethovena „Ody do radości” innego wielbiciela Napoleona, Goethego. Bo że budują nową, IV już Rzeszę pod logo UE, a na Wschodzie usiłują zrealizować dawny pruski plan Mitteleuropy, chyba nie mają pojęcia.
Gdyby wszakże było inaczej, to rację miałby Nietzsche, że ich wzorcem duchowym jest nie żaden tam Goethe czy Hegel, ale wybitny twórca prawdziwej niemieckiej filozofii Prusak Bismarck!