Przyjęta przez papieża rezygnacja z urzędu prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Becciu i zrzeczenie się przez niego praw kardynalskich (cokolwiek to znaczy) to wydarzenie bez precedensu w Kościele. Wszystko wskazuje na to, że powodem są ogromne nadużycia finansowe i inwestycje w Londynie, od których już jakiś czas temu odcinał się papież.
To jednak tylko domysły, bo nie ma oficjalnego potwierdzenia przyczyn tego wydarzenia. Niezależnie jednak od tego, jakie one były, to dobry znak. Do tej pory bowiem zazwyczaj (poza naprawdę nielicznymi przypadkami niezwykle poważnych oskarżeń o wykorzystywanie seksualne przez najwyższych hierarchów) winnego zaniedbań kardynała dyskretnie odsuwano na bok i na tym sprawa się kończyła. Teraz jest inaczej i to bardzo dobrze, bo pokazuje, że za poważne błędy także w Kościele ponosi się realną odpowiedzialność. Ale – niestety musi być także to „ale” – jeśli Kościół hierarchiczny ma być rzeczywiście transparentny, jeśli ten znak ma być realnym dowodem na zmianę traktowania pod tym względem świeckich, to wypadałoby jasno powiedzieć, skąd tak ostra kara, gdy za przewinienia choćby w sprawie ochrony dzieci zazwyczaj po taką nie sięgano?