Te dwa pojęcia to nie są nowe słowa w historii Polski – przez wieki określały one charakter I Rzeczypospolitej, odwołującej się wszak do idei republikanizmu i obywatelskości, zaczerpniętych wprost od starożytnych Greków i Rzymian. Gdyby jednak współczesnego Polaka zapytać o związek między pojęciami „republika” a „rzeczpospolita” z nazwy naszego państwa, to obawiam się, że miałby poważny kłopot z odpowiedzią. I nic dziwnego, bo od czasów komuny wszystko tu było i jest zafałszowane. „Obywatelu” – można było w Polskiej „Rzeczpospolitej” Ludowej usłyszeć najczęściej w charakterze wstępu do otrzymania mandatu od funkcjonariusza Milicji „Obywatelskiej”.
Teoretycznie wszystkie te zafałszowania powinny były zniknąć po 1989 r., ale dzięki zmowie postkomuny z michnikowszczyzną długo przetrwał nie tylko widomy znak ciągłości – znienawidzone niebieskie mundurki niby-nowej policji – lecz także stałe odwracanie pojęć. Wszak i dziś „obywatelską” nazwała się najbardziej zamordystyczna partia w dziejach III RP. Jednak po roku jej „nierządu” zaczyna się krystalizować powrót do właściwych znaczeń słów.
Próby podejmowano już wcześniej, by przypomnieć Ligę Republikańską, działającą w latach 1993–2001, której przewodniczącym był Mariusz Kamiński. Głównym jej postulatem była radykalna dekomunizacja, całkowite usunięcie z życia publicznego nie tylko funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB, ale i funkcjonariuszy aparatu PZPR i ZSMP oraz członków rządów PRL. Kiedy Mariusz Kamiński tworzył w rządzie PiS w 2006 r. CBA, a Antoni Macierewicz rozmontowywał WSI, wydawało się, że to początek szerszego procesu budowy nowej Rzeczypospolitej – republiki obywatelskiej.
Jednak w szerszych kręgach pojęcie to zagościło dzięki powstaniu w 2013 r. Telewizji Republika, która przetrwała trudne początki i wyżyła, a obecnie zyskała ogromną widownię, zarówno wskutek własnego rozwoju strukturalnego, jak i napływu patriotycznie nastawionych widzów po przechwyceniu publicznej TVP przez juntę 13 grudnia. Kiedy dziś na wiecach, marszach i protestach tłum skanduje „Republika, Republika”, można mieć nadzieję, że pojawi się także większe zrozumienie tego słowa.
Gdy w początkach VI w. przed Chrystusem kształtowała się demokracja ateńska, pierwowzór ustroju republikańskiego, słowo „demokratia” oznaczało i oznacza po dziś dzień po grecku „republika”. Tak je sobie przetłumaczyli starożytni Rzymianie – „res publica”, dosłownie rzecz publiczna, czyli rzecz stworzona pospołu, stąd nasza Rzeczpospolita. Ta nazwa państwa może dziwić, gdyż Polska była od zawsze aż do rozbiorów monarchią, ale właśnie rosnąca w niej rola obywateli sprawiała, że była przez nich kojarzona z ustrojem republikańskim.
Polskie słowo „obywatel” pochodzi z czeskiego „obywatel”, od czasownika „obývati”, czyli mieszkać. Mieszkańcami I Rzeczypospolitej byli wszyscy mający prawa obywatelskie – ledwie kilkanaście procent mieszkańców, co też stało się jedną z przyczyn upadku państwa, ale i jego odrodzenia po ponadstuletniej niewoli. Bowiem choć w powstaniach udział chłopów był jeszcze znikomy, a mieszczaństwa średni, to dzięki pracy wychowawczej nad narodem kleru i działaczy społecznych w momencie odzyskania niepodległości chłop polski i wywodzący się od niego robotnik to już nie był jakiś „tutejszy”, ale polski obywatel.
Potwierdziły to z mocą pierwsze akty prawne odrodzonej Polski. Dekret Rady Regencyjnej z 14 listopada 1918 r. ustanowił Józefa Piłsudskiego „jedynym dzierżycielem zwierzchniej władzy państwowej” i tego samego dnia naczelnik państwa swoim dekretem zapowiedział wydanie aktu regulującego konstytucyjną materię najwyższych władz w państwie, które określił jako „Republika Polska”, a ledwie w parę miesięcy później, 20 lutego 1919 r., uchwalono małą konstytucję, która ogłosiła demokratyczną ordynację wyborczą.
To dlatego tak boleśnie rozczarowali się bolszewicy w czasie najazdu na Polskę w 1920 r., że nie wsparli ich rewolucyjnego marszu polscy chłopi i robotnicy, stanowiący 90 proc. Wojska Polskiego – bo bronili oni świadomie nie tylko swej wolnej ojczyzny, ale i swych w niej praw wolnych, równoprawnych obywateli. W dzisiejszej Polsce liczbę świadomych, dumnych z wolności obywateli trudno określić. Z jednej strony przez dwie kadencje wspierali rządy prawicy i jej przedstawiciela w Pałacu Prezydenckim, z drugiej spora część dała sobie w ostatnich wyborach zamydlić oczy kłamliwymi obiecankami „obywatelskiej” opozycji i iluzją „trzeciej drogi”. Zbliżające się wybory prezydenckie stawiają sprawę podstawowych wolności obywatelskich czy wręcz dalszego istnienia naszej republiki – Rzeczypospolitej – na ostrzu noża. I tu jest ogromna rola zarówno wolnych mediów, jak i inicjatyw właśnie obywatelskich.
Wyśmiewana przez przeciwników jako rzekoma i sztuczna „obywatelskość” kandydatury Karola Nawrockiego, wspartej wszak przez największą partię opozycyjną, na naszych oczach staje się faktem, dzięki spontanicznemu i nadspodziewanie masowemu poparciu zwykłych obywateli. I dopiero teraz w obliczu zagrożenia istnienia naszej Pospolitej Rzeczy powraca głębsze rozumienie samej obywatelskości. To nie jest kwestia posiadania polskiego paszportu, to wymaga realnego podjęcia odpowiedzialności wobec bycia polskim obywatelem, nie tylko z powodu urodzenia czy uzyskania stosownego dokumentu.
Gruziński profesor Uniwersytetu Warszawskiego ks. Grzegorz Peradze, święty męczennik Prawosławnego Kościoła Gruzji, za współpracę z AK i ratowanie Żydów zamordowany przez Niemców w KL Auschwitz, nie miał polskiego obywatelstwa, podobnie jak 108 oficerów Gruzinów, których po podboju ich kraju przez Sowiety przyjął do WP w 1922 r. marszałek Piłsudski. Kiedy obchodzący teraz właśnie 92. urodziny patriarcha Gruzji Eliasz II podczas wizyty w Tbilisi Jana Pawła II w 1999 r. pokazał mu film o ks. Peradze zrealizowany przeze mnie wspólnie z gruzińską koleżanką Tamarą Dułaridze, poruszony papież powiedział: „To jest także nasz, polski święty!”.
W trakcie napaści na Polskę w 1939 r. Niemcy oferowali cudzoziemcom, także Gruzinom, bezpieczne opuszczenie Polski – św. Grzegorz pozostał i współdziałał z polskim podziemiem, jego rodacy walczyli w obronie drugiej ojczyzny i w 1939, i w Tobruku, i pod Monte Cassino. Spoczywają także w Katyniu. Nie ulega wątpliwości, że kierowali się tym rozumieniem obywatelstwa, o którym ojciec Grzegorz mówił w swej inauguracyjnej homilii w paryskiej świątyni, którą założył dla swych rodaków – przymusowych emigrantów ze zniewolonej Gruzji, starożytnego królestwa, jak Polska i jak ona odrodzonej w 1918 r. jako republika:
„Po gruzińsku opis życia świętego nosi tytuł »Żywot i obywatelstwo«. Słowo »obywatelstwo« oznacza tu jego duchowe życie, walkę z samym sobą, warunkami zewnętrznymi i mrokiem. I nie tylko obywatelstwo świętego, ale każdego, jest złożeniem samego siebie w ofierze, oddaniem siebie na pastwę ognia, aby dać światło innym. I Jezus Chrystus przyszedł, aby powiedzieć nam to, co każdy Gruzin powinien mieć wypisane na czole: kto okazał się niegodny jako obywatel tego świata, ten będzie niegodny obywatelstwa na tamtym świecie”.