Obecność Kai Godek w Konfederacji będzie skutkowała utratą zaufania do ruchów pro-life wśród ogromnej części ich dotychczasowych zwolenników oraz utrudni im pracę edukacyjną.
W minionej kampanii wyborczej po raz pierwszy startowała formacja otwarcie prorosyjska. Nie przekroczyła progu wyborczego – wyborcy konserwatywni wykazali się wielką rozwagą – ale to nie znaczy, że problem tej politycznej zbieraniny zniknął. Trzeba się spodziewać ich dalszej aktywności, a wręcz zaostrzenia kursu. Bo wbrew temu, co starali się wmówić swoim czytelnikom niektórzy prawicowi publicyści, to nie jest żadna alternatywa czy próba zbudowania alternatywy dla PiS (niektórzy pisali nawet o takim elemencie kontrolnym wobec partii Jarosława Kaczyńskiego). Powiedzmy to wprost – Konfederacja to projekt nastawiony na zablokowanie możliwości stałej obecności wojsk USA w Polsce i na zwiększenie szans sił postkomunistycznych na odzyskanie władzy. Nic poza tym. I z tego punktu widzenia nieważne, czy przejdą próg 5 procent, czy nie. Ważne, by swoją szaleńczą aktywnością doprowadzili do napięcia relacji na linii Warszawa–Waszyngton i odebrali PiS kilkaset tysięcy głosów – z nadzieją, że to kilkaset tysięcy o znaczeniu przesądzającym o samodzielnej większości. Zresztą oba cele są ze sobą ściśle powiązane. Obecność Amerykanów na stałe w Polsce to ostateczne pogrzebanie planów na odtworzenie rosyjskiej strefy wpływów, a kontynuowanie rządów PiS to śmiertelny cios zadany postkomunie. Warto także zapytać, co w tym promoskiewskim zbiorowisku robią obrońcy życia poczętego? Jak to się stało, że Putin – kat tysięcy czeczeńskich dzieci – wydał im się tak miłą, jak to zwykł mawiać Korwin-Mikke, „ekscelencją”, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy pro-life – Kaja Godek – postanowiła zrobić karierę polityczną w towarzystwie jego sympatyków? A może pani Godek po prostu postawiła na siebie i machnęła ręką na ofiary włodarza Kremla? Obrońca życia, który idzie pod hasłami przyjaźni z mordercą, traci całą swą wiarygodność. Nawet więcej – kompromituje idee walki o życie każdego nienarodzonego dziecka. Obecność Kai Godek w Konfederacji będzie skutkowała, po pierwsze, utratą zaufania do ruchów pro-life wśród ogromnej części ich dotychczasowych zwolenników, a po drugie, utrudni im pracę edukacyjną – bo radykalne i kontrowersyjne skojarzenia polityczne będą działały odpychająco. Jednym słowem: pani Godek albo swą naiwnością, albo ambicją bardzo mocno utrudniła tłumaczenie konieczności obrony życia od poczęcia. A to w Polsce ciągle trzeba tłumaczyć, trzeba do tego przekonywać, a nie stać na pace tira i entuzjazmować się hasłami: „dość proamerykańskiej polityki” czy „czas na politykę prorosyjską”. Z tej perspektywy jedynym osiągnięciem pani Godek jest zwiększenie siły rażenia czarnych marszy. Przypuszczam jednak, że nie o to jej chodziło. Ale właśnie to musi rozważyć w swoim sumieniu. Naiwność czy pycha nie zwalniają z odpowiedzialności.