Rząd stanął w obliczu jednej z najtrudniejszych sytuacji od początku dobrej zmiany. Z jednej strony mamy bezczelne żądania UE – ingerujące zarówno w nasz porządek konstytucyjny, jak i traktaty – popierane przez wewnętrzną targowicę, która z żądzy zysku i władzy gotowa jest zdestabilizować polskie życie polityczne. Z drugiej – mamy wojnę, kryzys gospodarczy i poczucie zagrożenia, które towarzyszy także rynkom międzynarodowym, a to uderza w gospodarki wszystkich krajów graniczących z Rosją.
W tej sytuacji pieniądze z Unii są tym bardziej potrzebne, blokując je, Berlin chce doprowadzić do zmiany władzy w Polsce na kompletnie zwasalizowany obóz polityczny. Ceną za przyjęcie środków z KPO może być chaos w wymiarze sprawiedliwości. Nieprzyjęcie zaś może oznaczać zmianę władzy i doprowadzenie do tego, że taki sam bałagan, jaki próbują nam zafundować w sądach, będzie panował w całym państwie. Pytanie tylko, co gorsze i co wybrać. Prezydent wyznaczył granicę, jakiej przekroczyć nigdy nie wolno. Jest nią polska konstytucja i polska suwerenność. Często krytykowałem prezydenta Dudę i wciąż zdumiewa mnie wiele jego decyzji, ale w tym wypadku się zgadzam – to granica nieprzekraczalna.