Zupełnie przypadkiem powstał krótki cykl poświęcony wadom polskiej prawicy, no to w podsumowaniu ostatni, ale bardzo ważny raz. Po wyborach okazało się, że prawica nie umie cieszyć się ze zwycięstwa, natomiast od znacznie dłuższego czasu jest problem z uznaniem porażki.
W żadnej grze, również w polityce, nie można non stop wygrywać. Porażka jest naturalną częścią rywalizacji i największemu mistrzowi czy też mistrzowskiej drużynie nigdy nie udaje się zachować czystego konta. Przegrywa każdy z każdym, ale nie każdy robi z tego straszny dramat. Wyborcy PiS mają tę słabość, że chcą wszystko albo nic, co dobitnie widać na moim ulubionym froncie walki z „najwyższą kastą”. Obiektywna ocena wojny jest taka, że PiS wygrało bitwę o prokuraturę, Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądowniczą, Izbę Dyscyplinarną oraz Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Wróg śmiertelny utrzymał jeden przyczółek i jest nim pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf wraz z przyległymi sędziami PRL-u. Trudno, stało się, ale to jedna przegrana bitwa, a nie wojna. Po wyborach samorządowych opozycja ochoczo zamieniłaby swoje „zwycięstwo” na „porażkę” PiS, a jeszcze bardziej chciałaby zamiany w sądownictwie. Dlatego proszę i zaklinam, nie róbmy głupstw i nie podnośmy szkodliwych alarmów. Jako radykał i zapiekły przeciwnik „wymiaru sprawiedliwości” stwierdzam, że w zastanych okolicznościach i czasie więcej wygrać się nie da. Musimy zrobić krok w tył, wygasić front z UE i kastą, bo na straszeniu polexitem zyskują wrogowie Polski. Celem numer jeden jest w tej chwili druga kadencja parlamentarna i z ciężkim sercem, a także zgagą, trzeba temu celowi podporządkować małą porażkę z „najwyższą kastą”.