Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Ryszard  Czarnecki
22.04.2024 13:00

Najdziwniejsza ordynacja, najtrudniejsze wybory

W najbliższy weekend odbędzie się konferencja programowa Prawa i Sprawiedliwości poświęcona Unii Europejskiej i stanowiącym ją traktatom (a przede wszystkim ich zmianom).

Owa konferencja pokaże stanowisko PiS wobec różnych aspektów funkcjonowania UE. Wystąpią na niej przede wszystkim obecni europosłowie PiS – ci, którzy jednocześnie będą zapewne na czołowych miejscach list głównej formacji opozycyjnej w wyborach do europarlamentu, które odbędą się za nieco ponad półtora miesiąca.

Okręgi, ordynacja, wybory – inne niż wszystkie inne

Warto już dziś powiedzieć więcej o tych wyborach i bardzo specyficznej ordynacji, na podstawie której są one przeprowadzane. Warto, tym bardziej że są to tradycyjnie najtrudniejsze wybory dla formacji Jarosława Kaczyńskiego. Wygraliśmy je tylko raz, począwszy od 2004 r. Wybory te zresztą odbywają się najrzadziej ze wszystkich, bo co pięć lat. Wyjątkiem potwierdzającym tę regułę były ostatnie wybory samorządowe, które miały miejsce po kadencji trwającej niemal sześć lat.

W przeciwieństwie do wielu krajów członkowskich UE, które stanowią jeden okręg wyborczy i mają tzw. listy krajowe, Polska ma aż 13 okręgów. To też różni nas od innych wielkich krajów tworzących Unię, jak Niemcy czy Włochy, których terytorium podzielone jest tylko na kilka okręgów wyborczych.

W naszym kraju większość województw tworzy okręgi wyborcze, ale w kilku przypadkach są one tworzone przez dwa województwa. Tak jest w przypadku wspólnego okręgu małopolsko-świętokrzyskiego, podlasko-warmińsko-mazurskiego, dolnośląsko-opolskiego i zachodniopomorsko-lubuskiego. Ordynacja jest niesłychanie skomplikowana i często kompletnie niezrozumiała nie tylko dla wyborców, lecz także dziennikarzy, a nawet ekspertów: politologów i socjologów. Ba, z rozmów z wieloma kandydatami w latach ubiegłych i tych potencjalnych obecnie wynika, że nawet najbardziej zainteresowani nią politycy też jej dobrze nie znają!

Skomplikowana matematyka wyborcza

Ordynacja do wyborów europejskich jest, co ciekawe i mało znane, najbardziej proporcjonalną ordynacją wyborczą ze wszystkich ordynacji wyborczych funkcjonujących w naszym kraju – znacznie bardziej niż ta samorządowa oraz do Sejmu RP (w przypadku wyborów prezydenckich i senackich decyduje po prostu zwykła większość głosów). Jednak to, co najbardziej różni naszą ordynację europejską od krajowej, to fakt, że inaczej niż przy elekcji do izby niższej polskiego parlamentu 13 okręgów wyborczych do europarlamentu nie ma stałej liczby mandatów! O ile z góry wiemy, że w konkretnym okręgu wyborczym do Sejmu wybiera się liczbę x posłów, o tyle przy wyborach do parlamentu w Brukseli i Strasburgu mandaty liczone są w zależności od frekwencji.

Polska ma obecnie 52 przedstawicieli w PE. Liczbę tę zwiększono o jeden mandat, co było efektem podziału mandatów po brexicie. Część z nich została rozdzielona na niektóre (nie wszystkie!) kraje członkowskie. Najwięcej przypadło Francji – bo cztery. Przed brexitem Parlament Europejski liczył 751 posłów. Po wyjściu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej zostało 705. Teraz liczbę tę zwiększono do 720. Jeden z 15 dochodzących mandatów przypadł Rzeczypospolitej. Pula brytyjska licząca 73 mandatów została rozdzielona w dwóch etapach. Jednak wciąż PE liczy mniej europosłów niż przed rokiem 2020, czyli definitywnym opuszczeniem Unii przez Wielką Brytanię. Pozostała pula została zamrożona dla reprezentantów nowych krajów członkowskich. Ponieważ zapewne będzie ich znacznie więcej, niż początkowo się spodziewano – w grę wchodzą bowiem państwa Bałkanów Zachodnich: Serbia, Czarnogóra, Macedonia Północna i być może Albania (mowa o pierwszej fazie rozszerzenia) oraz państwa z obszaru postsowieckiego, czyli Ukraina, Gruzja i Mołdawia – można się spodziewać, że po nowej fali akcesji Parlament Europejski może liczyć 800 albo nawet więcej europosłów!

Wracając do polskiej ordynacji, warto przybliżyć sposób podziału mandatów – inny niż w ordynacji krajowej. Przy wyborach do Sejmu RP mandaty dzieli się na poziomie okręgów. Tymczasem w wyborach europejskich czyni się to na poziomie kraju. Najpierw obecną liczbę 53 mandatów (skądinąd Polska miała kiedyś 54 mandaty, po rozszerzeniu o Bułgarię i Rumunię pulę tę zmniejszono do 50, aby potem powiększać ją w trzech etapach po jednym mandacie: najpierw do 51, potem do 52 i ostatecznie do 53) podzieli się na poszczególne ugrupowania. Dopiero potem liczbę mandatów przypadających poszczególnym komitetom wyborczym rozdzieli się na poszczególne okręgi. Decydować będzie o tym bezwzględna liczba głosów, a nie wynik procentowy poszczególnych ugrupowań! To w oczywisty sposób faworyzuje najbardziej zaludnione okręgi. Zapewne dla wielu osób będzie paradoksem, że większe szanse na większą liczbę mandatów dla Prawa i Sprawiedliwości będą miały okręgi nawet z gorszym czy wyraźnie gorszym wynikiem procentowym dla PiS, za to z większą liczbą oddanych głosów. Przykładowo poparcie dla naszej formacji na poziomie nawet 35 proc. w województwie o wyraźnie mniejszej liczbie mieszkańców nie zrównoważy wyniku 28 proc. głosów dla PiS, ale w województwie silniejszym demograficznie.

Mateczniki i bastiony

PiS obecnie ma 27 europosłów. Wynik ten będzie trudno powtórzyć, ale na pewno walczymy, aby liczba mandatów dla naszego ugrupowania zaczynała się od „2” z przodu. Według ostatniej symulacji powstałej po wyborach samorządowych można się spodziewać, że PiS ma szansę wywalczyć o dwa mandaty więcej niż Koalicja Obywatelska: wygrywamy 20 do 18. Na trzecim miejscu plasuje się Trzecia Droga, która uniknęła rozłamu (przez kilka tygodni politycy PO namawiali PSL, aby poszedł z nimi na jednej liście, skoro w Parlamencie Europejskim są w tej samej grupie politycznej – Europejskiej Partii Ludowej) z ośmioma mandatami. Stawkę zamykają Konfederacja i Lewica z czterema i trzema mandatami. Przestrzegałbym jednak przed mechanicznym przenoszeniem wyników wyborów samorządowych na wybory europejskie. Specyfika obu jest różna. W wyborach lokalnych najwyższa ze wszystkich elekcji – poza wyborami prezydenckimi – frekwencja jest w matecznikach PiS, czyli na wsi i w mniejszych miejscowościach. To znamienne, że w największych aglomeracjach stanowiących bastiony PO/KO frekwencja przy wyborach samorządowych jest niższa niż w tzw. Polsce B, ale z kolei frekwencja ta zwiększa się w wyborach europejskich, a maleje wówczas w mniejszych miastach i na wsi.

Tendencja ta jest więc niekorzystna dla PiS, a korzystna dla partii Donalda Tuska. Nasz elektorat ma też znacznie większy dystans do UE niż euroentuzjastyczni wyborcy obozu rządzącego, a więc to też przekłada się zwykle na mniejszy udział w wyborach do europarlamentu naszego elektoratu.

Są to więc wybory dla PiS bardzo trudne. A jednak tym bardziej trzeba je wygrać. Zwycięzca bowiem uzyskuje psychologiczną przewagę przed kluczowymi wyborami prezydenckimi w 2025 r.

Reklama