Wybór miał być tylko między mitem rasy i klasy, czerwonym i czarnym. Zwycięstwo Donalda Trumpa pokazuje, że to fałsz. Wytyczając program uzdrowienia Ameryki, odwołując się do zdrowego rozsądku i tradycyjnej moralności, przekazując ważne urzędy w ręce ludzi, którzy jasno deklarują katolicyzm, wysyłając do Watykanu konserwatywnego katolika, prezydent USA pokazuje, że istota zmagań jest taka sama jak w całych dziejach: walka o prawdę, która nie podlega żadnej ideologicznej obróbce. Być katolikiem to coś najbardziej naturalnego, dziwne jest tylko to, że nie wszyscy to pojmują, zdaje się dziś mówić Ameryka. Dietrich von Hildebrand w swoim intelektualnym testamencie „Spustoszona winnica” (1973 r.) z bólem i żarem pisał o zdradzie grupy teologów i hierarchów katolickich: w winnicy Pańskiej szaleją lisy! Ale gdy prezydent USA naprawia swój kraj, siłą rzeczy przyczynia się także do oczyszczenia samego Kościoła. Zdumiewające? Cóż, Amerykanie wierzą, że hasło „Bóg kocha Amerykę” nie jest frazesem.