Gdy za poprzedniej kadencji rządu Prawa i Sprawiedliwości Polska wyszła z inicjatywą wzmocnienia wschodniej flanki NATO (Warszawa–Bukareszt–Ankara), pewnie mało kto w Kwaterze Głównej Paktu Północnoatlantyckiego zdawał sobie sprawę, jak ważna za parę lat będzie wschodnia granica NATO – jak określają to Anglosasi – czy OTAN, jak nazywają go Francuzi.
Inicjatywa prezydenta Andrzeja Dudy, przedstawiona w rozmowie z sekretarzem generalnym Paktu, byłym premierem Norwegii Jensem Stoltenbergiem, wzmocnienia wschodniej flanki przez zwiększenie obecności militarnej zwłaszcza w powietrzu, jest polską odpowiedzią na to, co dzieje się na granicy Białorusi z Polską, ale też Litwą i Łotwą, oraz na koncentrację wojsk Rosji na granicy z Ukrainą i zapowiedzi ataku na Kijów na początku przyszłego roku. To też praktyczna odpowiedź na banialuki ze strony opozycji mówiącej o rzekomym braku aktywności władz Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Akurat w sprawach bezpieczeństwa mamy wsparcie UE, NATO i USA – inaczej niż wtedy, gdy za rządu PO-PSL Waszyngton rezygnował z tarczy antyrakietowej w naszym kraju. Warto pasażerowi „Pendolino” Donaldowi Tuskowi odświeżyć pamięć.