Nim w Sejmie doszło do głosowania, po prawej stronie sceny politycznej dało się odczuć pewne oczekiwanie, że Donaldowi Tuskowi zabraknie kilku głosów. Na przykład z powodu wyłamania się lub nieobecności części posłów PSL. Wydaje się, że zduszenie tej nadziei jest największym, jeśli nie de facto jedynym, sukcesem szefa rządu. Koalicja pokazała jedność, której koszt częściowo znamy. Widać dobrze z oddali, dlaczego na początku czerwca córka działacza PSL została wiceprezesem KGHM. Wiele sygnałów wskazuje jednak, że koalicjanci liczyli na coś więcej. Jeśli cokolwiek im obiecano, była to ze strony Tuska obietnica niewiążąca, tak samo jak wszystkie jego poprzednie deklaracje składane wobec wyborców.
Cóż szkodzi obiecać
W grę wchodzą więc następujące elementy: rekonstrukcja rządu, zmiana umowy koalicyjnej, więcej prac nad projektami zgłaszanymi przez koalicjantów. W kwestii umowy premier Tusk rozwiał złudzenia niemal od razu, co zostało uznane powszechnie za publiczne upokorzenie Szymona Hołowni. Marszałek Sejmu w ubiegły czwartek na portalu X pisał buńczucznie, że jako Polska 2050 „od dziś oczekują odnowy koalicji 15 października. Nowa umowa koalicyjna, szybka rekonstrukcja, sprawna realizacja zobowiązań”. „Spytajcie tych, którzy najgłośniej mówią dzisiaj o tym, że trzeba coś tam zmienić w umowie koalicyjnej, o co im tak naprawdę chodzi” – to już z kolei Donald Tusk, raptem dzień później, na konferencji prasowej towarzyszącej otwarciu nowej hali produkcyjnej zakładów MESKO.
Szymon Hołownia znajduje się w tym momencie w sytuacji jeszcze trudniejszej niż sam Tusk. Nie tylko nie został prezydentem, ale zaliczył potężny cios wizerunkowy, uzyskując katastrofalny wynik w wyborach. Ponadto według umowy koalicyjnej w grudniu powinien przekazać funkcję marszałka Sejmu Włodzimierzowi Czarzastemu. Jakiś czas temu zapowiadał nawet, że po tej zmianie planuje pozostanie jedynie szeregowym posłem, bez obejmowania teki wicepremiera. Czy jednak na pewno chce rozstawać się ze stanowiskiem, nie znacząc już nic w polskiej polityce?
Ostatnie dni przyniosły szereg wypowiedzi działaczy z obu tworzących Trzecią Drogę stronnictw, że koalicja rządowa jest już projektem dogorywającym, niemającym żadnych widoków na przyszłość ani uzasadnienia dla trwania. Kolejną, odrębną warstwę tej politycznej relacji stanowią w ostatnich dniach wpisy Katarzyny Pełczyńskiej, minister funduszy i polityki regionalnej. „Minęły dwa tygodnie i mam wrażenie, że jesteśmy w tym samym punkcie. Lekcja udzielona przez wyborców nie dotarła z siłą, z którą powinna była dotrzeć. Teatr polityczny – ciągnąca się tygodniami rekonstrukcja czy wzajemne zaganianie się do roboty – nie pomoże. Robota bez celu strategicznego zamienia się w bieganie z taczkami bez patrzenia, co w tych taczkach wieziemy” – pisała Pełczyńska, w kolejnych punktach zgłaszając postulaty dotyczące oczekiwanych kierunków pracy rządu, niektóre zresztą całkiem rozsądne. Tyle że przedstawienie postulatów w formie listu otwartego przez osobę współtworzącą gabinet pokazuje poczucie bezradności, a może nawet odrębności wobec własnego rządu.
A władza? Z jednej strony zalicza właśnie dramatyczną kompromitację w kwestii ewakuacji polskich obywateli z Bliskiego Wschodu, jaskrawą tym bardziej, gdy zderzyć ją z praktyką rządów PiS, a z drugiej… ministrowie snują wizję szybszych i lepszych połączeń kolejowych. Nie dla mieszkańców Polski lokalnej – o których zresztą dopomina się minister Pełczyńska – lecz dla turystów i narciarzy.
Nowe taśmy, nowe kłopoty
Pisząc ten tekst, nie znam jeszcze treści taśm, jakie w poniedziałkowy wieczór ujawnić ma Telewizja Republika. Jednak zarówno krążące już w weekend ich fragmenty, jak i sam fakt pojawienia się tych nagrań to kolejne problemy dla rządu i samego premiera. W nich padły kolejne obraźliwe wypowiedzi na temat mieszkańców poszczególnych regionów naszego kraju. Te nigdy dotąd nie szkodziły, ponieważ adresaci albo nie biorą ich do siebie, albo i tak nie są wyborcami gardzących nimi polityków. Jednak już wątek przekazania podpisów zbieranych przez Romana Giertycha na rzecz Stanisława Gawłowskiego jest potencjalnie bardzo niebezpieczny. A też i smakowity, zważywszy na fakt, że to właśnie mecenas najmocniej kwestionuje dziś wyniki wyborów. W jego ostatnich wypowiedziach pojawia się już nawet sugestia, że część kandydatów startowała z zamiarem ułatwienia wygranej Karolowi Nawrockiemu.
Tego typu działania obsługują emocjonalnie najtwardszy, a w ostatnich dniach bardzo rozwścieczony również na własną reprezentację elektorat Koalicji Obywatelskiej. Równocześnie u osób niezaangażowanych emocjonalnie w politykę KO wzbudza taką refleksję, że przegrani zwyczajnie nie są w stanie pogodzić się z porażką. Dodatkowo kwestionowanie wyborów uderza w powagę instytucji państwa, a także w pracę tysięcy zaangażowanych w przeprowadzenie głosowania ludzi. Jeszcze w pierwszych godzinach po ogłoszeniu sondaży exit poll medialne autorytety ostrzegały, że tak właśnie zachowa się Prawo i Sprawiedliwość.
Pytanie stare jak świat
Powraca wreszcie pytanie – jak zwykle, gdy wypływają taśmy z udziałem polityków PO – o źródło nagrań. Jeśli pochodzą one z wewnątrz lub wręcz od jednego z zarejestrowanych rozmówców, to świadczyłoby to o potężnym, ukrytym konflikcie w partii Donalda Tuska. Zauważmy, że choć o istnieniu nagrań mówiło się od dawna (wcześniej jednak zakładano, że to Amerykanie włączą się w kampanię, organizując akcję przecieku, nazywaną w sieci „Sowa 2.0”), ale ich ostateczna publikacja zbiega się z nagromadzeniem plotek i opinii, że aktywność Giertycha jest jednym z elementów szykowanego przewrotu pałacowego, w ramach którego Tuska miałby zastąpić ktoś inny, np. Radosław Sikorski. To oczywiście tylko spekulacje, ale nawet bez nich wypłynięcie nagrań jest bardzo ciekawe.
Nawrocki kompletuje skład swojej kancelarii
Choć część rządzących i ich zaplecza rozpaczliwie chwyta się myśli o unieważnieniu wyborów prezydenckich i odwróceniu ich wyniku, poznajemy pierwsze nazwiska przyszłych pracowników Kancelarii Prezydenta Karola Nawrockiego. Lista ta jest pełna ciekawych osób, a zarazem pokazuje kierunek myślenia prezydenta elekta. Mamy tam zarówno przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości (Przemysław Czarnek, Paweł Szefernaker), osoby z dawnego obozu rządzącego, mogące budować relacje z siłami na prawo od PiS (Adam Andruszkiewicz), wreszcie prof. Sławomira Cenckiewicza, postać szalenie groźną dla wszystkich ludzi dawnych służb i polityki resetu.
Wszystkie te hipotetyczne nominacje wskazują, że Nawrocki ani Tuska nie lekceważy, ani się go nie boi, a Pałac Prezydencki będzie przyczółkiem do odzyskania w kolejnych wyborach instytucji państwa dla sił patriotycznych. Aby jednak to się udało, konieczne jest zachowanie choć minimum dobrych relacji między prawicowymi formacjami, nawiązanych w ostatnich dniach kampanii prezydenckiej. O tym nie mogą zapominać politycy opcji niepodległościowej.