Początkowo było to święto robotników, ale zostało zawłaszczone przez komunę. My zawsze mieliśmy świadomość, że jest to święto ukradzione i nawet w Solidarności powstał problem, czy trzeba odebrać im monopol na celebrę pierwszomajową. Nie było jednak na to czasu, zatem „święto robotników” pozostało domeną partii...
Pochody były dość spektakularne, tłumne, sprawdzano obecność – zwłaszcza szkół. Ludzie szli w pochodzie do centrum, gdzie były dostępne różne rzeczy do kupienia, choć ja nigdy do końca nie dotarłem i nie skorzystałem z tej okazji. Pod koniec lat 50. opór przeciwko tej hucpie był już wyraźny. Pamiętam, gdy pewnego razu wręczano nam szturmówki, czyli czerwone flagi na kijach. Wtedy każdy z nas za punkt honoru brał szybko pozbyć się tej flagi, więc przy każdym postoju tłum topniał. Stosowało się popularną metodę „na frajera”. Zaczepiało się kogoś przypadkowego i mówiło: „Weź no, potrzymaj na chwilę, zaraz wracam”, po czym oczywiście się nie wracało. Ja jednak postanowiłem zgromadzić jak najwięcej flag, a potem zabrałem je do domu. Kije zagospodarowałem, a czerwone szturmówki przefarbowałem na zielono i z tego zrobiłem namiot, z którym jeździliśmy na wycieczki. Materiał był kiepski, bo przemakał, ale zawsze był to namiot, a i mozolny pochód pierwszomajowy nie szedł tak zupełnie na marne.
Z 1 maja wiązała się jeszcze walka o 3 maja, bowiem toczyło się wojny z administracją o to, aby biało-czerwone flagi mogły jeszcze powisieć. Najpierw więc przychodzili gorliwcy, aby flagi wywiesić jak najszybciej, a ludzie kombinowali, aby opóźnić to, jak najmocniej się da, a potem przetrzymać do rocznicy uchwalenia Konstytucji. Czasem zaraz po „święcie pracy” tłukli w drzwi i krzyczeli, by zdejmować flagi.
Ale i przed wojną pochody pierwszomajowe nie były taką prostą sprawą. Mój ojciec wspominał, że wyzwaniem było niedopuszczenie do spotkania się pochodów socjalistów z komunistami. Socjaliści mogli się spotkać z narodowcami, piłsudczykami i innymi wrogimi ugrupowaniami, wtedy się zwyczajnie mijali. Jednak gdy spotkali się socjaliści i komuniści, to wówczas znikał bruk, szyby i futryny. Pamiętajmy, że 1 maja był ustalony w 1889 r. przez Międzynarodówkę socjalistyczną jako święto na pamiątkę wydarzeń z 1886 r., kiedy w Chicago odbył się wielki strajk robotniczy z żądaniem 8-godzinnego czasu pracy. Wtedy to, co dzisiaj nazywa się liberalizmem, określało się jako leseferyzm. Był to polityczny kierunek, który utrzymywał, że pracownik musi zarabiać jak najmniej dlatego, że wtedy zwiększa dochody właścicieli fabryk. Do uczestników strajku zaczęła strzelać policja, a przywódcy zostali skazani na śmierć. Stąd jest czerwona flaga i dlatego komuniści przywłaszczyli sobie ten kolor. Z tego powodu w USA z obrzydzeniem patrzą na 1 maja.
Kiedy 40 lat temu powoływaliśmy Wolne Związki Zawodowe, ogłosiliśmy powstanie komitetu założycielskiego właśnie 1 maja. Zrobiliśmy to nie dlatego, by się podlizać komunistom, ale chcieliśmy pokazać, że walka o prawa pracownicze jest uniwersalna, nie tylko w komunizmie, lecz wszędzie. Przewidywaliśmy, że kiedyś komunizm upadnie i nastanie jakiś nowy system. W tym nowym systemie niesłychanie ważną rzeczą jest, aby od razu transformacja odbywała się pod kontrolą związków zawodowych dbających o interesy pracowników. Wówczas nie mogliśmy wiedzieć, że przemiany nastąpią już za kilkanaście lat. Gdyby prężne związki zawodowe istniały w 1989 r., to mogłyby obronić też przemysł przed likwidacją oraz wyprzedażą, a także ludzi pracy. Tymczasem u nas zapanował dziki kapitalizm, który był odpowiednikiem lefeseryzmu z czasów ustanowienia 1 maja. Jeden z prominentnych przywódców ówczesnej Solidarności, Jerzy Borowczak, mówił nawet, że bezrobocie jest potrzebne. Ciężar propagandy bezrobocia wzięła na siebie II Solidarność, ta wałęsowska, uchwalona przy Okrągłym Stole. W rezultacie w następnych latach powstała idea budowy państwa i gospodarki na bazie taniej siły roboczej. Wchodziliśmy do UE jako rezerwuar takiej taniej siły.
Dopiero rok 2015 odwrócił karty i okazało się, że zerwanie z ideą niskich zarobków i taniej siły roboczej daje krajowi szansę rozwoju.