Przed Józefem Wissarionowiczem o znaczeniu języka, którym się posługują poddani, wiedziano i w imperium Czyngis-chana, po którym w ruszczyźnie zostało 40 proc. słów pochodzenia mongolskiego, i w imperium brytyjskim, gdzie angielski wyparł irlandzki, szkocki i walijski. Problem ostro stanął na Ukrainie z powodu znacznej części ludności mówiącej po rosyjsku. Mówi się o nich jako ludności rosyjskojęzycznej, lecz wedle znajomych historyków i politologów ukraińskich w istocie chodzi albo o Ukraińców zrusyfikowanych, niestety nie tylko językowo, albo wręcz o Rosjan osiedlanych tu przez Moskwę przez dekady, jeśli nie wieki rządów. Temat na większy artykuł – obiecuję wkrótce się nim zająć!
Języki niezgody
Wydawałoby się, że kwestie językowe mają w polityce drugorzędne znaczenie. Jednak ten, kto nieco liznął historii, wie, że to nieprawda. Inaczej po cóż by dyktator „Raju Krat” (tę błyskotliwą grę słów doceniłby z pewnością solidnym wyrokiem wielu lat łagru!) dokładał do tytułów genseka i generalissimusa miano Wielkiego Językoznawcy?