Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Piotr Wójcik,
10.05.2018 18:35

Jak wygrać batalię o miasta

Wzrost liczby mieszkań komunalnych, rozwój komunikacji publicznej i zwiększenie dostępu do opieki żłobkowej – z tych trzech postulatów powinna się składać wspólna agenda kandydatów PiS w wyborach samorządowych. Taki program może trafić nawet do niechętnych PiS mieszkańców miast.  

Zjednoczona Prawica przedstawiła swoich kandydatów w wyborach na prezydentów czołowych polskich miast. Nawet jednak najlepszy kandydat nie zapewni jeszcze sukcesu – po pierwsze, liczy się jeszcze zaprezentowany program dla miasta, a po drugie, by realnie rządzić gminą, trzeba także wygrać wybory do rady. A w tych drugich znów program się kłania. Oczywiście problemy poszczególnych miast są różne i każde z nich ma swoją specyfikę. Jednak jest grupa problemów, która w większym lub mniejszym stopniu jest wspólna dla większości polskich miast. Tak więc PiS i jego koalicjanci mogliby pokusić się o stworzenie wspólnej agendy dla wszystkich swoich kandydatów. Taka agenda siłą rzeczy musiałaby być możliwie ogólna i pojemna, jednak jej główną zaletą byłaby możliwość promowania jej w ogólnopol-skich mediach, które wciąż mają dużo większy wpływ na opinię publiczną niż media lokalne jako całość. Stworzenie kilku haseł napędzających kampanię wyborczą, które już w skali lokalnej poszczególni kandydaci przerabialiby zgodnie z miejscową specyfiką, mogłoby dać kampanii powiew świeżości i być przeważającym atutem. Tym bardziej że jest kilka obszarów dotykających bezpośrednio życia mieszkańców poszczególnych miast, które od lat wołają o pomoc lub przynajmniej większą uwagę. A większość kandydatów opozycji wcale się nie pali do zajęcia się nimi.

Kolejka na ćwierć wieku

Podstawowym takim obszarem jest mieszkalnictwo komunalne. Problem z mieszkaniami w Polsce został już dobrze zdiagnozowany zarówno w prasie, także na łamach „Codziennej”, jak i przez obecnie rządzących. Na podstawie przeświadczenia, że deweloperzy sami nie rozwiążą polskich problemów mieszkaniowych, powstał przecież państwowy program Mieszkanie+. Jednak samo Mieszkanie+ nie wystarczy – ogromną rolę w spełnianiu potrzeb mieszkaniowych obywateli mają do odegrania także gminy, w zakresie mieszkalnictwa komunalnego. Ono zwykle skierowane jest do mało lub średnio zarabiających mieszkańców, jednak zainteresowanie nim jest gigantyczne – a w każdym razie wielokrotnie przekraczające możliwości gmin w tym zakresie. Według raportu NIK z 2013 r. gminy rocznie przydzielają mieszkania komunalne zaledwie 16 proc. oczekujących rodzin. Na mieszkanie komunalne zwykle czeka się latami, a wiele rodzin po kilku latach oczekiwania rezygnuje. Rekord padł w Kielcach – wnioskodawca czekał na mieszkanie komunalne... 27 lat.

Z czego to wynika? Oczywiście z bardzo ograniczonego zasobu mieszkaniowego należącego do gmin. A jest on tak ograniczony, ponieważ gminy nie palą się do budowy nowych mieszkań, za to chętnie je prywatyzują. Wspomniany raport NIK wykazał, że w skontrolowanych gminach ich zasób mieszkaniowy skurczył się o po-nad 5 proc. w zaledwie trzy lata (2009–2011). Według GUS w latach 2002–2013 liczba mieszkań komunalnych w Polsce spadła aż o 31 proc. A więc co trzecie mieszkanie komunalne zostało sprywatyzowane lub wycofane z użytkowania. Nic więc dziwnego, że w tym okresie udział mieszkań komunalnych spadł z 12 proc. do 7 proc. W 2017 r. gminy oddały do użytkowania zaledwie 1714 mieszkań, co stanowiło niecały 1 proc. wszystkich oddanych w tym czasie mieszkań w naszym kraju. Obecnie mieszkania komunalne stanowią zaledwie 6 proc. wszystkich mieszkań w Polsce. Tymczasem zwiększenie liczby mieszkań komunalnych wcale nie wymaga jakichś wielkich nakładów, ponieważ można wyremontować pustostany. Wg GUS w 2013 r. w posiadaniu gmin było ok. 40 tys. pustostanów, a według znawców te-matów ta liczba jest stanowczo niedoszacowana. 

Dwa kilometry do przystanku

Drugi wspólny obszar to komunikacja publiczna. Ona oczywiście w jednych miastach jest sprawniejsza, w innych wręcz przeciwnie, jednak wszędzie pozostawia wiele do życzenia. Nawet w Warszawie, w której dzięki dwóm liniom metra jest ona stosunkowo najbardziej efektywna. Obraz jest szczególnie nieciekawy, jeśli weźmie się pod uwagę całe obszary aglomeracyjne, z otaczającymi miasteczkami i wsiami, a nie tylko samo miasto. Według niedawnego raportu Krajowego Instytutu Polityki Przestrzennej i Mieszkalnictwa, który zbadał sytuację w 16 największych polskich aglomeracjach, dostęp do komunikacji publicznej ma zaledwie połowa mieszkań-ców gmin sąsiadujących z miastem wojewódzkim. Dla wielu z nich problemem nawet nie jest to, że komunikacja w ogóle nie dociera do ich miejscowości, lecz zagęszczenie przystanków jest tak małe, że najbliższy jest 2,5 km dalej. Siłą rzeczy muszą więc oni wybierać samochód, by dotrzeć do pracy w centrum aglomeracji. Co powoduje oczywiście zakorkowywanie polskich miast, które pod tym względem znalazły się w europejskiej czołówce. Według TomTom Traffic Index najbardziej za-korkowanym miastem w Europie jest Łódź, wyprzedzająca Bukareszt i Moskwę. Na 12. miejscu jest Lublin, który wyprzedza m.in. Paryż i Brukselę. A niewiele dalej za nim są Kraków (17. miejsce) i Warszawa (19. miejsce).

Polskie miasta są tak zakorkowane, gdyż wielu mieszkańców zarówno tych miast, jak i złączonych z nimi funkcjonalnie miasteczek położonych dookoła nie ma do-stępu do efektywnej komunikacji publicznej. Zagęszczenie siatki połączeń, budowa dodatkowych przystanków oraz przede wszystkim usprawnianie poruszania się pojazdów zbiorkomu (np. buspasy) przyciągnie do komunikacji publicznej więcej mieszkańców miast, dzięki czemu ich centra odetchną. Jeśli pojazdy komunikacji publicznej będą się szybciej poruszać niż stojące w korkach samochody, a dojście do przystanku oraz czekanie na autobus czy tramwaj nie będzie trwać więcej niż 10 minut, to odejście od samochodu będzie łatwiejsze, bo będzie oznaczać wybór bardziej korzystnej i komfortowej formy dojazdu.

Żłobek to rarytas

Rządzący od tego roku trzykrotnie podwyższyli środki w programie Maluch+, który ma za zadanie zwiększyć liczbę miejsc w żłobkach i klubach dziecięcych. Problem w tym, że bez aktywności gmin realizacja tego programu nie zakończy się sukcesem. Gdyż to właśnie gminy muszą wykorzystać środki dostępne w jego ramach. Tymczasem do tej pory specjalnie się nie starały o tworzenie na swoim terytorium instytucjonalnej opieki nad dziećmi do lat trzech. W 71 proc. polskich gmin nie funkcjonuje żaden żłobek. Do żłobków uczęszcza zaledwie 10 proc. polskich dzieci w wieku do lat trzech. O ile miejsce w przedszkolu każdy maluch musi mieć już zapewnione, o tyle dostęp do żłobków jest wciąż w Polsce fatalny. I to po stronie miast i gmin stoi rozwiązanie tego problemu. Dla wielu rodzin 2. i 3. rok życia dziecka jest szczególnie trudny, gdyż kończy się roczny urlop macierzyński, a do przedszkola będzie można posłać malucha dopiero za dwa lata. Problem, co zrobić z dzieckiem w tym okresie, ma mnóstwo rodzin w Polsce.

Z nieefektywną komunikacją publiczną, małą liczbą miejsc w żłobkach i trudnościami w zdobyciu własnego kąta w rozsądnej cenie zmaga się wiele rodzin w większości polskich miast, niezależnie od ich poglądów politycznych czy ideowych. Jeśli kandydaci PiS przedstawią rozsądne propozycje rozwiązania tych problemów, mogą zdobyć mnóstwo głosów osób, które w wyborach centralnych w życiu by na nich nie zagłosowały. Nie ma żadnego powodu, by w polskich miastach wciąż do-minowali kandydaci liberalni, którzy zostawiają po sobie chaotyczny ciąg galerii handlowych i inwestycji deweloperskich.
 

Reklama