Tym razem nawet obecność obu głównych graczy nie jest pewnikiem – Platforma ma się przepoczwarzyć w Koalicję Obywatelską, choć ostatnio pojawiły się sygnały, że choć niby wszystko było dograne, to wcale nie jest tak do końca pewne. Myślę, że jednak się na to zdecydują, może tylko trochę później – nowy szyld to nowe otwarcie. W swoim czasie PiS, który teraz o zmianie nazwy nie myśli (chyba że bardzo po cichu), miał przecież pomysły, żeby startować pod szyldem Zjednoczonej Prawicy. To w ostatnich latach naturalny kierunek, choćby czeski ODS coraz mniej jest ODS-em, a coraz bardziej koalicją „Spolu”, czyli „Razem”. W 2027 roku możemy więc mieć na kartach wyborczych PiS, Koalicję Obywatelską, zapewne też Konfederację, bo choć ta tkwi w „pułapce średniego poparcia”, to nie planuje ani podziału, ani zmiany nazwy. Jak zawsze zagadką jest jednak los tych partii, które dotąd przedstawiały się zawsze jako środek sceny politycznej, by po wyborach przyklejać się do Platformy. Teraz okazuje się to jednak bardzo kosztowne.
Polska 2050 jest na krawędzi rozpadu, a Szymon Hołownia, zgodnie ze znanym powiedzeniem, jako farsę powtarza ucieczkę Tuska, aplikując do ONZ bez stosownego wykształcenia, za to z nikomu nieznanym konkurentem – również z Polski. PSL rozgląda się na wszystkie strony i nie wie, czy chce iść samo, czy z Platformą, czy też podzielić się sobą z obiema największymi partiami. Lewica jeszcze balansuje nad progiem, ale jeśli jej wyborca dostanie do wyboru aż trzy listy – Lewicy Czarzastego, Razem Adriana Zandberga i jeszcze Nową Falę Joanny Senyszyn – może być bardzo różnie i raczej nieciekawie. To rozdrobnienie jest typowe dla polityki państw naszego regionu. Ciekawe, czy – jak Czesi – dorobimy się w sejmie dwóch braci Japończyków zwalczających się z ław różnych partii?