Albowiem w „normalnym” amerykańskim filmie od dekad generał US Army to uosobienie agresywnej tępoty i ksenofobii, który knuje, by przekształcić kraj w faszystowską dyktaturę. Poznałem generałów różnych narodowości i jakoś nigdy mi się nie trafił egzemplarz wyżej opisanego typu, bo w realu oficerowie wyższego stopnia każdej porządnej armii to ludzie świetnie wykształceni nie tylko w wojennym fachu, dżentelmeni i znawcy historii.
Upadek
Pisałem nieraz o gen. Pattonie, który nie tylko był genialnym dowódcą stosującym manewry Cezara i Napoleona, ale wysoko cenił żołnierzy gen. Andersa i stokroć lepiej od zachodnich polityków przeniknął naturę imperializmu rosyjskiego, ostrzegając, że za oddanie połowy Europy Stalinowi będą płacić życiem także pokolenia Amerykanów. Za głoszenie tych niewygodnych prawd zapłacił życiem, zamordowany przez „nieznanych sprawców” pod pozorem wypadku.
Wielki zawsze w narodzie prestiż żołnierza obrońcy Rzeczypospolitej doznał poważnego uszczerbku za czasów komuny, gdy nasza armia dowodzona była w istocie z Kremla przez generałów wyszkolonych w Moskwie nie tyle w sztuce wojennej, ile w służalczości. Nic dziwnego, że na tle takich miernot płk Kukliński zrobił tak błyskotliwą karierę, zastępując w istocie w grach sztabowych Układu Warszawskiego tych wszystkich generałów o znamiennych nazwiskach Baryła czy Kufel i stosownych do tego fizjonomiach.
Bo byli też i tacy, którzy jak Kukliński poszli do wojska z prawdziwie patriotycznych pobudek, wierząc propagandzie o czających się na nasze zachodnie granice niemieckich rewanżystach i narzędziu amerykańskiego imperializmu NATO. Była to głównie młodsza kadra, usiłująca jako tako wyszkolić poborowych, co – poza artylerią, wojskami pancernymi i marynarką potrzebnymi do inwazji na Danię w ramach planów Układu Warszawskiego – ze względu na normy strzelań było niemal niemożliwe.
Scheda po PRL
W PRL zasadnicza służba wojskowa była obowiązkowa, a jako skreślony student historii sam miałem wątpliwą przyjemność poznania jej kulis i przekonałem się, że Ludowe Wojsko Polskie nie służy niczemu, poza robieniem kariery przez zaprzedanych Sowietom trepów, czyli zawodowych oficerów. Co prawda i dziś obudzony w nocy potrafię wyszczekać numer mojego kałacha (ZG03852), ale przez rok tzw. unitarki, czyli szkolenia podstawowego, miałem wprawdzie broń w rękach codziennie, lecz wyłącznie w celu czyszczenia jej do glancu.
Resztę „służby” spędziłem wraz z tysiącami innych nieszczęśników w mundurach na budowaniu w czynie społecznym gierkówki, a potem budowaniu prywatnej willi szefa wojewódzkiego sztabu wojskowego w pewnej mieścinie, gdzie mnie skierowano po odkryciu, że umiem pisać na maszynie. Wystukiwałem na niej przeraźliwe pod względem gramatyki i stylu rozkazy...
A nie! Słowo „rozkaz” w ogóle w terminologii tego „wojska” nie istniało, bo oznacza to wszak jakąś odpowiedzialność. Kto wydaje rozkaz, odpowiada i za jego wykonanie, a w LWP powszechna była obła formuła: „Spowodujcie”. Trep za nic nie odpowiadał, niedoszkolony żołnierz za wszystko: za zasypianie na obowiązkowym oglądaniu „Dziennika” z przemówieniami partyjnych wodzów, za skarżenie się na podłe jadło etc.
Ja wylądowałem w areszcie na dwa tygodnie, gdy dyżurny oficer odkrył, że poprawiłem jego meldunek, który brzmiał: „Będąc na urlopie, żołnierza kopnął koń”. Gdy wytłumaczyłem pułkownikowi, absolwentowi WUML (Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu) czy nawet WAP (Wojskowa Akademia Polityczna im. Feliksa Dzierżyńskiego), że to, co napisał, oznacza, iż to koń był na urlopie, wylądowałem w celi z innym „pułkownikiem” – takie dystynkcje miał wytatuowane na ramionach zakapior, co oznaczało, że odsiedział co najmniej 8 lat w prawdziwym „więźniu”. Panował durny dryl, z całym kieleckim pułkiem łaziłem po drzewach, strącając grabiami liście, bo same nie chciały spaść.
Odbudowa
Cały ten bajzel przeszedł nienaruszony do III RP, nadal rządzony przez generałów po sowieckich kursach i aparat sowieckiego wywiadu, Wojskową Służbę Informacyjną. Stąd wściekłość na rząd Jana Olszewskiego deklarującego zamiar wprowadzenia nas do NATO. Dopiero likwidacja WSI i odsunięcie zsowietyzowanej i nędznej profesjonalnie kadry otworzyły drogę do żmudnego procesu odbudowywania siły militarnej Wojska Polskiego i jego etosu. Wbrew agentom wpływu bredzącym o „armii Macierewicza”, mającej służyć PiS do terroryzowania opozycji, szybko się rozrastają Wojska Obrony Terytorialnej, a regularna armia też nie narzeka na brak chętnych do służby zawodowej. Z pożytkiem dla walczącej Ukrainy pozbywamy się resztek sowieckiego sprzętu, zastępując go najnowocześniejszymi konstrukcjami własnymi i zagranicznymi światowej klasy.
Niedaleko od naszych granic trwa wojna, więc nasuwa się proste pytanie: kto będzie bronić Polski? Jasne, że nie mieszkańcy „tenkraju” wstydzący się mówienia jego językiem; jasne, że pod wodzą doświadczonych dowódców muszą to być młodzi ochotnicy, bo obowiązkowy pobór zlikwidował psychiatra udający ministra obrony w udającej polski rząd klice Tuska.
Mimo niefortunnego epizodu z LWP pozostała mi zaszczepiona przez Ojca miłość do prawdziwego wojska Rzeczypospolitej i chętnie podejmowałem jako dokumentalista tematy militarne. Robiąc filmy o polsko-ukraińskim i polsko-litewskim batalionie, stwierdziłem z przyjemnym zdumieniem, że kadra dowódcza nasza i naszych partnerów prezentuje nie tylko świetny profesjonalizm, ale i wysoki poziom intelektualny.
Nieżyjący już generał ukraińskich sił zbrojnych Ludwik Koberski, Polak z Lwowszczyzny, na początku lat 2000. odważył się wystąpić na cmentarzu Orląt, wypowiadając do kamery znamienne słowa: „My, wojskowi, jesteśmy zawsze o dwa kroki przed politykami”. Potwierdziło się to w wypowiedzi dowódcy Żelaznego Wilka, litewskiej części wspólnego z Polską batalionu, który stwierdził, że Polska jest najlepszym sojusznikiem Litwy i tylko dzięki niej kraje bałtyckie zostały przyjęte do NATO. Podczas zdjęć w polskiej części batalionu zaimponował mi dziarski młody major, który perfekcyjnie przygotował dla nas pokazowe ćwiczenia. Pomyślałem wówczas, że to urodzony dowódca i zapamiętałem jego nazwisko, więc miło mi go dziś widzieć w roli szefa Sztabu Generalnego WP.
Sowieccy agenci chcieli nam zafundować NATO bis, czyli dalsze przebywanie pod władzą Moskwy. Tymczasem miesiąc temu obchodziliśmy 24. już rocznicę wstąpienia do prawdziwego NATO i widzimy odradzanie się realnej siły WP. Po blamażu w Afganistanie runęła lewicowa agenda demokratów i w US Army odżywa etos żołnierski Pattona, który na Krymie od razu zobaczyłby nie „zielonych ludzików” czy Marsjan, ale pogrobowców Armii Czerwonej.
W tym kontekście wyznam, co mnie najbardziej zaszokowało, gdy poszedłem w kamasze: nie prymitywizm kadry, nie nędza sprzętu, ale to, że w armii polskiej końca XX w. nadal na wzór kacapski obowiązywały… ONUCE! Zawiłej sztuce ich zawiązywania poświęcano tyleż uwagi, ile nauczeniu nas obchodzenia się z podstawową bronią LWP – AK-47.
Teraz my i nasza armia mamy groty, a im zostały tylko ruskie onuce!