Ograniczenie kompetencji państw członkowskich, centralizacja władzy, przekształcenie Unii w superpaństwo. Takie mogą być konsekwencje radykalnych zmian ustroju UE pod dyktando Berlina i Paryża. Dwa państwa o najsilniejszej pozycji politycznej w UE chcą pozostałym narzucić nowy porządek. Dogadały się ze sobą nie tylko państwa, lecz także pięć na sześć frakcji obecnych w Parlamencie Europejskim. Jedynym ponadnarodowym ugrupowaniem, które nie zgodziło się na rewolucję, są Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy. Całość można określić jako niemiecką koncepcję federalnej Unii Europejskiej.
Federaliści zmierzający do centralizacji UE stworzyli raport, który zawiera 267 poprawek do kluczowych traktatów europejskich: Traktatu o Unii oraz Traktatu o funkcjonowaniu UE. Raport posłuży Radzie Unii Europejskiej do ich wdrożenia. Ponieważ zmiany muszą zaakceptować państwa członkowskie, tak silny jest nacisk na zmianę władzy w Polsce, aby była uległa wobec Berlina i Brukseli.
Niemiecko-francuska grupa robocza, która zainicjowała proces zmian, przekonuje, że odejście od zasady jednomyślności powinno nastąpić już podczas najbliższej kadencji europarlamentu, czyli w latach 2024−2029. Głosowanie większością kwalifikowaną będzie nowym narzędziem w kluczowych kwestiach. Autorzy propozycji przekonują, że będą jednak wyjątki, jeśli problematyka głosowań będzie dotyczyła kluczowych interesów konkretnych państw. Wówczas decyzje będą podejmowane na poziomie Rady Europejskiej, czyli szefów państw. Państwa będą mogły także wycofać się ze współpracy na podstawie mechanizmu opt-out. Z takiego rozwiązania często korzystała Wielka Brytania.
Niebezpiecznym pomysłem jest także obniżenie progu większości kwalifikowanej. Obecnie decyzja wiążąca to reprezentowanie 65 proc. ogółu ludności UE i 55 proc. państw członkowskich. Rozważane jest ustalenie obu progów na 60 proc. Francuzi i Niemcy chcą też wykorzystać kwestie praworządności do blokowania wypłat unijnych funduszy. Wówczas, stwierdzając autorytarnie, który kraj jest praworządny, który nie, będą mogli zawiesić finansowanie.
Do reformy przekonywał wielokrotnie kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Jest on nie tylko za zniesieniem jednomyślności, lecz także za przyznawaniem coraz większych kompetencji organom wspólnotowym, takim jak Komisja Europejska. W myśl tego KE mogłaby wdrażać procedury o naruszenie wartości europejskich. Daje to pole do bardzo szerokiej interpretacji.
Pretekstem do zmian dla eurobiurokratów jest zapowiadane rozszerzenie UE o nawet 10 kolejnych państw czekających w kolejce na integrację. Paryż i Berlin boją się, że wpłynie to na zmianę struktur decyzyjnych w UE. Innymi słowy, obie stolice chcą uniknąć utraty kontroli bądź zawiązywania się alternatywnych sojuszy, np. pod wodzą Polski czy Włoch.
Francja i Niemcy spieszą się, jak mogą, i chcą przeforsować zmiany jeszcze do końca roku za hiszpańskiej prezydencji. Na szczycie UE w Granadzie, który zdominowała kwestia przymusowej relokacji migrantów, napotkały jednak na wyraźny opór Polski i Węgier. Węgry obejmą przewodnictwo w Unii już w styczniu przyszłego roku i może to opóźnić zapędy Berlina i Paryża. Z tego względu rozszerzenie Unii może jednak nie nastąpić przed 2030 r. Dla państw o najsilniejszej pozycji politycznej w UE priorytetowa jest zmiana ustroju, a nie przyjmowanie nowych członków.
Obecnie UE jest areną wielu tarć. Państwa nie były jednomyślne np. przy nakładaniu sankcji na Rosję w związku z napaścią na Ukrainę. Dlatego chcą zmienić wymóg wspólnego stanowiska w tej kwestii. Gdyby tak się stało, część krajów zamroziłaby swoje stosunki z Moskwą, a część mogłaby dalej prowadzić „business as usual” z Kremlem.
Propozycje francusko-niemieckie skutkowałyby stworzeniem Unii wielu prędkości. Przykładowo państwa, które nie zgadzałyby się z narzucaną polityką integracyjną, pozostawałyby na marginesie. Bruksela chciałaby dyscyplinować wszystkie kraje, które działają nie po linii głównego nurtu. Chodzi przede wszystkim o państwa inicjatywy Trójmorza, głównie Polskę i Węgry, ale także o inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej oraz aktualnie Włochy, w których doszła do władzy prawica, i wszystkie państwa, gdzie konserwatywna prawica będzie rządzić w przyszłości.
Jednak nie wszyscy są entuzjastami takiego rozwiązania. – Uważam, że całkowite zniesienie zasady jednomyślności mogłoby oznaczać wylanie dziecka z kąpielą. Jedność jest bowiem podstawą siły UE. Jedność to najlepszy sposób na zapewnienie jednolitego wdrażania decyzji – powiedział Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej. Przeciwni takim rozwiązaniom są oczywiście europosłowie Prawa i Sprawiedliwości. Polska jest za pozostawieniem organom unijnym takich kompetencji jak obecnie. Kluczowe jest zachowanie suwerenności państw narodowych w najważniejszych kwestiach. Tymczasem proponowane reformy mogą nie tylko ograniczyć tę suwerenność, lecz także osłabić Unię w wielu kwestiach polityki zagranicznej i gospodarczej.
Ostatnio opinią publiczną wstrząsnęły nieoficjalne informacje, jakoby Ukraińcy otrzymali propozycję, że w zamian za pomoc w obaleniu rządu Zjednoczonej Prawicy, będą mogli liczyć na szybszy akces do Unii Europejskiej. Propozycja padła ze strony Niemiec i Francji i zbiega się z wyborami parlamentarnymi w Polsce. Brzmi to wiarygodnie, zwłaszcza w aspekcie kryzysu zbożowego oraz skandalicznych wypowiedzi prezydenta Zełenskiego o działaniach polskiego rządu przygotowujących pole dla Kremla.
Berlin i Paryż postawiły sprawę jasno. Polska stoi na przeszkodzie zmiany traktatów. Zmiana traktatów jest niezbędna do rozszerzenia Unii. Dlatego byłoby lepiej, gdyby w Warszawie zainstalował się rząd, który jest dobrze znany, czyli gabinet Donalda Tuska. Jest to wabik na Kijów, który niczego nie gwarantuje, oprócz wzmocnienia i tak dużej roli państw, które wyszły z tą propozycją.
Natychmiast powyższą tezę potwierdziła minister stanu ds. Europy i klimatu w Federalnym MSZ Anna Luehrmann z partii Zieloni. Rozszerzenie UE o nowe kraje Bałkanów Zachodnich, Mołdawię i Ukrainę może nastąpić tylko wówczas, gdy przeprowadzona zostanie opisywana reforma traktatowa. Warto w tym miejscu przytoczyć, że Luehrmann i minister do spraw europejskich Francji Laurence Broone są współautorkami raportu „Żeglowanie na pełnym morzu: reformowanie i rozszerzenie UE w XXI w. („Sailing on High Seas: Reforming and Enlarging the EU for the 21st Century”), który jest nieoficjalną propozycją rządową obu krajów dla zmiany traktatów. Teraz widać bardzo wyraźnie, zresztą nie od dziś, kanclerz Scholz bowiem powtarza to co najmniej od sierpnia zeszłego roku, że kwestia dalszego rozszerzenia UE jest uzależniona od zniesienia zasady jednomyślności.
Jednak Luehrmann idzie jeszcze dalej i mówi dla niemieckich mediów publicznych, że jej kraj liczy na wsparcie także proeuropejskiej części społeczeństw w Polsce i na Węgrzech. Innymi słowy puszcza oko do wyborców Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, licząc, że centrolewica przejmie władzę w naszym kraju w wyniku jesiennych wyborów.
Podobne życzenia wyrażał też Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, który zagroził, że przestrzeganie mechanizmów praworządności będzie batem na europejską prawicę. – I wszyscy inni, którzy tego nie przestrzegają, jak niemiecka AfD, Le Pen we Francji czy PiS w Polsce, są dla nas przeciwnikami i będą przez nas zwalczani – powiedział Weber. Wcześniej mówił także, że chadecy budują „zaporę ogniową przeciwko PiS” i „jesteśmy jedyną siłą, która może zastąpić PiS w Polsce i poprowadzić ten kraj z powrotem do Europy”.