W naszym regionie nauczyliśmy się szybciej rozpoznawać jego oblicze skrywające się za różnorodnymi maskami, dziś „równościowymi” à la politpoprawność, kiedyś prostacko – totalitarnymi w stylu wrzasków „w ząbek czesanego” niedoszłego malarza czy złowrogiego pomruku niedoszłego księdza prawosławnego z Tbilisi – jakby kto nie pamiętał, Stalina wyrzucono z seminarium duchownego.
Wspólnota losu krajów sprzedanych
I wtedy, i teraz tragedią naszego świata było, że oblicze zła odkryte najszybciej przez jego ofiary, czyli małe i słabe kraje zawojowane przez brunatny i czerwony totalitaryzm, dla konformistycznego i tchórzliwego Zachodu długo rysowało się wcale nie tak strasznie – chęć ratowania pokoju przez oddanie sprzymierzonym hitlerowskim Niemcom i sowieckiej Rosji Czech, Polski, Litwy, Estonii oraz Łotwy symbolizuje niechlubnej pamięci brytyjski premier Neville Chamberlain. Myśl prometejska Piłsudskiego, zakładająca „rozprucie imperium sowieckiego wzdłuż szwów narodowościowych”, i idea stworzenia z „koalicji słabych” potężnego Międzymorza nie znalazły wtedy zrozumienia.
Dziś większość byłych ofiar totalitaryzmów XX w. to nasi sojusznicy w NATO i Trójmorzu, a wojna totalna, jaką na wzór III Rzeszy prowadzi przeciw Ukrainie Rosja, pokazała chyba już wszystkim, że bardziej niż w bezczelne kłamstwa płynące z Berlina czy Moskwy trzeba się wsłuchiwać w głosy tych, którzy „dobrodziejstw” totalitarnej ideologii zaznali na własnej skórze. Ale niezbędna jest do tego wiedza, a często brakuje jej na poziomie elementarnym, dlatego tak ważne są książki, jak ta, o której teraz opowiem, powstała w maleńkiej Estonii, najdalszej forpoczcie Paktu Północnoatlantyckiego.
Kapłan, który pozostał na posterunku
Właśnie ukazała się w Estonii powieść historyczna „Świadek” pióra Katrin Laur o księdzu Eduardzie Profittlichu (1890–1942), którego beatyfikacja spodziewana jest w przyszłym roku. To książka absolutnie niezwykła, zasługuje na wstępne przedstawienie, zwłaszcza że zgodnie z marzeniem autorki wszystko wskazuje na to, iż polskie tłumaczenie będzie pierwszym z wielu. Choć to nie praca naukowa, lecz powieść, to oparta jest na wieloletnich badaniach autorki w archiwach kilku krajów, m.in. Polski. Nie tylko w literaturze Estonii nie było dotąd książki, która opisywałaby sowiecką okupację państw bałtyckich w 1940 r. tak szczegółowo i ściśle na podstawie danych archiwalnych. To jej dodatkowa zaleta w obecnych czasach, gdy na zlecenie Putina rosyjscy „historycy” wmawiają światu, że ten efekt tajnych umów paktu Hitler-Stalin, czyli „przyjęcie” do Związku Sowieckiego było... rezultatem swobodnego wyboru ludności tych krajów! „Świadek” daje nam możliwość obserwowania tego procesu dzień po dniu, odsłaniając jego prawdziwy przebieg.
Głównym bohaterem powieści jest niemiecki jezuita ks. Eduard Profittlich, który został wysłany do Estonii w 1930 r. z Hamburga, gdzie opiekował się polską parafią St. Ansgar. Wcześniej studiował na uczelni jezuickiej w Krakowie, po czym trzy lata pracował jako duchowny w Opolu. Mówił płynnie po polsku, co paradoksalnie było jednym z powodów wybrania go do estońskiej misji – w tym luterańskim kraju Kościół katolicki miał zaledwie ok. 3 tys. wiernych i jeśli miejscowi w ogóle wiedzieli o jego istnieniu, to znali go pod nazwą Kościoła polskiego, gdyż większość jego wyznawców była albo potomkami inflanckich Polaków, albo należała do corocznej sporej grupy rolniczych gastarbeiterów z Polski.
Eduard Profittlich w 1936 r. został wyświęcony na biskupa – pierwszego w Estonii od 400 lat! Wkrótce po napaści niemieckiej na Związek Sowiecki NKWD aresztowało go 27 czerwca 1941 r. Wraz z dziesiątkami tysięcy Estończyków, Łotyszy i Litwinów został deportowany w głąb Rosji. Już wcześniej był ostrzegany przez przyjaciół i parafian oraz ambasadora Niemiec, by ratował się przed sowieckimi prześladowaniami, co było możliwe, gdyż zgodnie z tajnymi klauzulami paktu Ribbentrop-Mołotow Hitler wymógł na Stalinie możliwość repatriacji etnicznych Niemców z terenów oddanych w pacht Sowietom. Profittlich, który w 1935 r. przyjął obywatelstwo estońskie, podjął nawet próbę opuszczenia kraju i wysłał do papieża list z prośbą o zgodę na to, gdyż rok spędzony pod władzą sowiecką przekonał i jego, i Estończyków, że nie czeka ich nic dobrego. Pismo z Watykanu pozostawiło mu wybór. Dla dobra swojej trzódki Eduard Profitltich postanowił jednak pozostać na posterunku, choć zdawał sobie sprawę, że może go to kosztować życie.
U góry pierwszej stronicy książki zamieszczono wyjaśnienie na pozór zagadkowego tytułu: po grecku µάρτυς, po łacinie „martyr”, oznacza „świadka” – tego, który swoim życiem i męczeństwem dał świadectwo woli Bożej. W 2003 r. rozpoczęta została procedura postulacyjna w celu uznania biskupa za błogosławionego Kościoła katolickiego, uwieńczona w 2020 r. uznaniem heroizmu jego cnót – ogłoszenie beatyfikacji męczennika spodziewane jest w 2023 r.
Tyle nas łączy, a mało o sobie wiemy
Nie tylko główny bohater książki miał liczne i ciepłe związki z Polską. Ważną postacią powieści jest Polka, Maria z Kruszewskich Laidoner (1888–1978), żona najwybitniejszej postaci Estonii w owych czasach, generała Johanna Laidonera (1884–1953), który w wojnie z bolszewikami wywalczył dla swojego kraju suwerenność (po ogłoszeniu niepodległości w 1918 r.), a wspólnie z Piłsudskim obronił przed ich zakusami Łotwę w 1920 r. Generał (po estońsku Kindrel – zawsze wielką literą, jak u nas Marszałek) w 1924 r. zdławił inspirowane przez Moskwę komunistyczne powstanie i był wysoce ceniony przez Piłsudskiego, który gościł go w Warszawie w 1928 r. i odznaczył orderem Virtuti Militari. Na mocy ustaleń obu przywódców wielu oficerów estońskich studiowało w Wyższej Szkole Wojskowej w Rembertowie, wynosząc stamtąd nie tylko znajomość polskiego, lecz także szczerą sympatię do naszego kraju.
Estońskie i polskie losy łączą się zaiste symbolicznie – Eduard Profittlich był świadkiem aresztowania Johana i Marii Laidonerów, których zesłano do rosyjskiego więzienia we Włodzimierzu nad Klaźmą, gdzie generał zmarł 13 marca 1953 r. – tego samego dnia, co więziony tam również delegat rządu na kraj Jan Stanisław Jankowski. Zostali pochowani we wspólnej zbiorowej mogile na cmentarzu więziennym...
Skąd polski recenzent zna tak dobrze treść książki, której polskiego przekładu jeszcze nie ma? Jako stary przyjaciel autorki, z którą razem studiowałem reżyserię filmową, od lat obserwowałem proces powstawania jej dzieła, a nawet w skromnej mierze w tym uczestniczyłem, nie tylko w toku wielogodzinnych rozmów, udzielając Katrin rad co do oddania istotnego w powieści „polskiego ducha” estońskiej trzódki Profittlicha, ale i wspomagając ją tłumaczeniami dokumentów z archiwów polskich.
Mieszkańcy obu naszych krajów za mało wiedzą o sobie nawzajem, trudno więc przecenić znaczenie książki Katrin Laur dla Polaków sympatyzujących z ideą Trójmorza, którego maleńka bałtycka Estonia jest równie ważnym członkiem jak niedawno doń przyjęta wielka Ukraina z czarnomorskimi portami. Wydarzenia ostatnich miesięcy dobitnie pokazały konieczność naszego jeszcze silniejszego zjednoczenia w obliczu wspólnego śmiertelnego wroga – Rosji, dlatego mam nadzieję, że ogrom wiedzy o mechanizmach podstępnej sowieckiej/rosyjskiej polityki, zawarty w powieści Katrin Laur, wkrótce stanie się dostępny także dla polskiego czytelnika.