Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Krzysztof Karnkowski
16.09.2025 13:00

Efektu flagi nie będzie. Nici z apeli o jedność

W nocy z 9 na 10 września ponad 20 dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną. Według większości ekspertów mieliśmy do czynienia z celowym działaniem ze strony Rosji, dążącej do przetestowania naszych możliwości obronnych i reakcji NATO na tego typu napaść na państwo członkowskie. Zdarzenie to wywarło wpływ również na politykę krajową. Część komentatorów uznała, że rosyjski atak przynajmniej na jakiś czas odsunie w cień wizerunkowe problemy rządu. Efekt flagi jednak nie uratuje Donalda Tuska.

Efekt flagi (ang. rally ’round the flag effect) jest ciekawym zjawiskiem występującym zarówno w polityce państw demokratycznych, jak i autorytarnych. W tych drugich działa właściwie permanentnie, zwłaszcza jeśli dobrze współgra z charakterem narodowym jego mieszkańców. To pojęcie z dziedziny nauk politycznych i psychologii społecznej opisuje nagły wzrost poparcia dla przywódcy lub rządu w sytuacji kryzysu – zwłaszcza zagrożenia zewnętrznego, wojny, ataku terrorystycznego lub katastrofy. W Stanach Zjednoczonych wystąpił on wielokrotnie, na pewien czas wzmacniając pozycję Johna Kennedy’ego (kryzys kubański), George’a Busha seniora (wojna w Zatoce Perskiej) i George’a W. Busha (ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r.). W Wielkiej Brytanii efekt ten wzmocnił notowania Margaret Thatcher po wybuchu konfliktu o Falklandy (Malwiny). Na drugim końcu świata autorytarne rządy Korei Południowej wielokrotnie wzmacniały swoje wyborcze szanse poprzez kontrolowane (i często uzgadniane ze śmiertelnym wrogiem z Północy, mającym w tym również swój interes) kryzysy militarne i zbrojne incydenty na morzu lub w strefie zdemilitaryzowanej z udziałem komunistycznych wojsk Kima. 

Efekt flagi w polskich warunkach

W demokracjach efekt ten jest jednak na ogół krótkotrwały, zwłaszcza jeśli zachodzi w sytuacji ostrego podziału społecznego i słabej pozycji wyjściowej rządzących. Boleśnie przekonał się o tym choćby wspomniany już George Bush, który kilkanaście miesięcy po operacji „Pustynna burza” nie przedłużył prezydenckiego mandatu na kolejną kadencję. Przykładem bolesnego dla polityków końca działania efektu flagi może być też przegrana Winstona Churchilla i Partii Konserwatywnej w pierwszych brytyjskich wyborach po zakończeniu II wojny światowej. W polskiej przestrzeni publicznej w ostatnich latach niektórzy dopatrywali się podobnych tendencji podczas pandemii i w pierwszej fazie obecnej odsłony wojny na Ukrainie, jak jednak wiemy, oba te zjawiska na dłuższą metę wzmocniły kłopotliwe dla PiS emocje społeczne – trzeciej kadencji rządów partia Jarosława Kaczyńskiego nie była w stanie uzyskać. 

W zeszłym tygodniu premier Tusk wszedł w swój stary schemat zarządzania kryzysowego. Odpowiedni strój, wyraziste komunikaty, odprawy i narady bojowe. Część publicystów przywitała tę zmianę z obawą, inni z nadzieją, w zależności od podejścia do szefa rządu i trwania jego gabinetu. Pierwsi zobaczyli więc „starego, dobrego Tuska”, obronną ręką wychodzącego z kryzysu i jednoczącego wokół siebie obywateli, drudzy wyrachowanego wygę, który za pomocą starych sztuczek jeszcze raz wywinie się z kłopotów i wyprowadzi społeczeństwo w pole. Wspomniałem wcześniej, że efekt flagi skuteczniejszy i bardziej trwały jest w państwach autorytarnych. Najlepszym przykładem jest tu oczywiście Rosja, a największym sojusznikiem jednostronne i trzymane przez władzę krótko media. Czy Tusk może liczyć na podobne zjawisko w Polsce? 

Od jego powrotu do krajowej polityki wielokrotnie zwracałem wraz z innymi publicystami uwagę na specyficzne mentalne zatrzymanie się w czasie, będące problemem szefa PO. Premier notorycznie odwołuje się do rozwiązań i zaklęć, które działały przed rokiem 2015. Dekadę temu, gdy Donalda Tuska nie było już w Polsce, po raz pierwszy media społecznościowe stały się odbiciem i wzmacniaczem społecznego sentymentu, przyczyniając się do podwójnej przegranej PO i wygranej PiS. Po 13 grudnia 2023 r. Koalicja Obywatelska nie może już liczyć na znany Tuskowi sprzed lat idealny medialny pancerz. Co więcej, działania mające zapewnić jej taką ochronę przyniosły miejscami skutek odwrotny, jak stało się to w przypadku nielegalnego przejęcia TVP, które wzmocniło TV Republika.

Mamy też inne krytyczne wobec władzy kanały informacyjne, stacje i portale. Nawet jednak poza mediami tożsamościowymi sytuacja jest dziś zupełnie inna. Młodsi dziennikarze, którzy w zawód wchodzili w czasie ośmiu lat permanentnego bicia w rząd, nie są przyzwyczajeni do sytuacji, gdy nagle władza, choćby i taka, z którą sami sympatyzują, była całkowicie wyjęta spod krytyki. Stąd choćby problem, który ludzie Tuska mają z Wirtualną Polską, wielkim medialnym graczem, którego nie sposób przecież przypisać do mediów prawicowych. 

Notowania rządu wciąż fatalne

Gdy rok temu południowy zachód naszego kraju pustoszyła powódź, Tusk pokazywał się na operatywkach, a swoich podwładnych musztrował wręcz w sposób putinowski. I choć na chwilę mogło to faktycznie uwieść ludzi i media, to o żadnej głębszej zmianie nastrojów nie było mowy. Wręcz przeciwnie: praktyka radzenia sobie z kryzysem potwierdziła wszelkie negatywne stereotypy, dotyczące polityki Koalicji Obywatelskiej. Mieliśmy więc działania na pokaz, połączone z prywatyzacją obowiązków państwa (zaangażowanie Jerzego Owsiaka, którego efektów próżno poszukują do dziś dziennikarze) i brak realnej pomocy w postaci wsparcia dla poszkodowanych, odbudowy infrastruktury czy zmiany podejścia do polityki ekologicznej. Po ataku dronów na Polskę co prawda nie zaangażowano prywatnych firm ani fundacji, popełniono jednak wiele innych błędów. Można mieć wrażenie, że tym razem premier na efekt flagi liczył tym mocniej, im bardziej rozpaczliwie go potrzebował. 

Notowania KO pozostają dość mocne, ale już rządu, Tuska i partii koalicyjnych wyglądają naprawdę źle. Przed nami kolejna fala podwyżek cen energii, więc i wzrostu kosztów życia, a w dalszej perspektywie jeszcze większe obciążenia, związane z systemem ETS 2 i zieloną polityką UE. Nic dziwnego, że gdy z nieba – i to dosłownie – spadła taka okazja, postanowiono natychmiast ją wykorzystać. Odwołania do jedności i współpracy zostały jednak natychmiast przegrzane poprzez bardzo szybkie wystawienie poza nawias wszystkich, nie tyle kwestionujących rosyjską odpowiedzialność za ataki, ile po prostu krytycznych w jakiejkolwiek dziedzinie wobec rządu.

Atakować prezydenta 

Choć w pierwszych godzinach współpraca z prezydentem i jego otoczeniem wyglądała dobrze, politycy KO nie wytrzymali i dziś ponownie ze zdwojoną siłą atakują prof. Sławomira Cenckiewicza. Nie są też w stanie odmówić sobie przytyków pod adresem Amerykanów lub nawet, jak czyni to Roman Giertych, niegdyś wielki zwolennik zbliżenia z Rosją, chcą wywołać konflikt na linii Warszawa–Waszyngton. Okazuje się, że ekipa rządząca zrezygnowała z projektów polskiej ochrony przeciwdronowej, które wdrażał poprzedni rząd. Obecnie próbuje się stworzyć jedynie wrażenie, że jeśli chcemy posiadać podobną formę ochrony, musimy zaopatrzyć się w system produkowany w Niemczech. I tak znów rząd potwierdza stereotypy na swój temat. Pełni obrazu jeszcze nie znamy, trzeba jednak wspomnieć również o co najmniej dyskusyjnej metodzie racjonowania informacji na temat zagrożeń czy to przez media publiczne (w chwili ataku znacznie spóźnione w porównaniu z Republiką), czy alerty RCB. Wszystko to razem sprawia, że premier nie będzie mógł liczyć na długotrwałą wizerunkową premię. Nie ma dla niej ani odpowiedniej atmosfery medialnej, ani własnych umiejętności komunikacyjnych.