Koleżanka, jadąc na rowerze, prawie wpadła na dwa groźnie nastroszone dziki tuż za zakrętem ścieżki rowerowej. Zadzwoniła głośno dzwonkiem i dziki wpadły na siebie zamiast na nią, przestraszone. Z dzikami jest tak jak z ludźmi pewnej partii w rządzie. Srożą się i grożą, gardzą przepisami prawa, szarogęszą się, bezładnie kręcąc się wkoło i szukając jakiegoś ochłapu. A i tak nic im z tego nie wychodzi oprócz bałaganu, zabłocenia, zaśmiecenia i ośmieszenia siebie i własnego kraju. Tak jak dziki pomrukują gniewnie, ryjąc pod tymi, którzy tutaj są u siebie.
Ludzie już nie tylko je omijają. Coraz mniej chętni, by schodzić im z drogi, przeganiają je głośno i stanowczo. To nie jest kraj dla dzików na ulicach. I to nie jest kraj dla ludzi celebrujących dzikość w wielkiej nastroszonej watasze.