Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Ewa Polak-Pałkiewicz
01.09.2025 11:46

Dziki a sprawa polska

Gdy mieszka się na obrzeżach metropolii, ma się często kontakt z dzikami. Znak czasu. Wędrują ulicami, chodnikami i trawnikami, pochrząkując – trudno powiedzieć, czy przyjaźnie, czy z dezaprobatą. Wciskają się do najmniejszych nawet przydomowych ogródków i robią tam swoje porządki. Ryją miejskie trawniki i zamieniają je w błoto. Wywlekają śmieci z miejskich koszy i ciągną je za sobą.

Koleżanka, jadąc na rowerze, prawie wpadła na dwa groźnie nastroszone dziki tuż za zakrętem ścieżki rowerowej. Zadzwoniła głośno dzwonkiem i dziki wpadły na siebie zamiast na nią, przestraszone. Z dzikami jest tak jak z ludźmi pewnej partii w rządzie. Srożą się i grożą, gardzą przepisami prawa, szarogęszą się, bezładnie kręcąc się wkoło i szukając jakiegoś ochłapu. A i tak nic im z tego nie wychodzi oprócz bałaganu, zabłocenia, zaśmiecenia i ośmieszenia siebie i własnego kraju. Tak jak dziki pomrukują gniewnie, ryjąc pod tymi, którzy tutaj są u siebie.

Ludzie już nie tylko je omijają. Coraz mniej chętni, by schodzić im z drogi, przeganiają je głośno i stanowczo. To nie jest kraj dla dzików na ulicach. I to nie jest kraj dla ludzi celebrujących dzikość w wielkiej nastroszonej watasze.