Sprawdziły się przewidywania ekspertów, że Rosja będzie testowała zdolności obronne krajów NATO i sukcesywnie przesuwała czerwone linie, sondując, na ile sobie może pozwolić. Sojusz Północnoatlantycki obmyśla plany, wdraża nowe misje, rozszerza je, modyfikuje. Czy wpływa to w jakikolwiek sposób na postawę Rosji? Nie. Podobnie jak na wzrost bezpieczeństwa w regionie. Na Morzu Bałtyckim misja misję misją pogania, a Putin działa według obranego scenariusza. Na bałtyckim froncie ma wiele celów – Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Danię, Szwecję. Intensywność i charakter działań wymierzonych w poszczególne kraje są różne, ale cel ten sam – maksymalne zdestabilizowanie sytuacji i zdobycie przewagi psychologicznej. Zamiast dumać nad rzeczywistością NATO musi zacząć skutecznie działać. Bo bierność i miotanie się niczym ryba w sieci to wyłącznie zachęta dla Rosji, zaproszenie jej do dalszych prowokacji i wrzucenia kolejnego, wyższego biegu w wojnie hybrydowej.
Działać zamiast gadać
W neoimperialnym planie Kremla uwzględniono dwie wojny: konwencjonalną, prowadzoną od 2014 r. na Ukrainie, oraz hybrydową, czy, jak kto woli, podprogową, przeciwko Zachodowi, która od wielu miesięcy mocno eskaluje.