Donald Trump z kolei, po tym, jak próbował Putina dyplomatycznie uwieść w Anchorage, mówi otwarcie, że jest postawą rosyjskiego dyktatora mocno zawiedziony. Dla mnie zawsze było jasne, że rosyjskim elitom bliżej jest do Pekinu niż do Waszyngtonu – być może właśnie dlatego, że zwykli Rosjanie mogliby bardziej skorzystać na wielu płaszczyznach na partnerstwie z Zachodem. Zgodnie ze słowami Konstantina Leontjewa Rosję trzeba bowiem zamrozić, aby nie zgniła. Putin liczy zaś przy chińskim partnerze na spokojne „dożywocie”, jednak nie w więzieniu. Raczej w tym sensie, w jakim to słowo funkcjonuje chociażby w komedii Aleksandra Fredry. Putinowi zależy na tym, aby w spokoju dożyć swoich dni, nawet za cenę utraty politycznej niezależności. Chiny, jako kraj o podobnym systemie politycznym, mogą mu to zagwarantować, Zachód – przy wszystkich ciepłych słowach Donalda Trumpa – już nie. Wybór wydaje się oczywisty.
Dożywocie Putina
W czasie, kiedy prezydent Karol Nawrocki przebywał z oficjalną wizytą w Waszyngtonie, prezydent Władimir Putin przyglądał się paradzie wojskowej w Pekinie, krótko zresztą po tym, jak przyjęto go z honorami na szczycie Grupy Szanghajskiej w Tianjin.