Wakacyjna podróż na Kresy to spotkania z Polakami, którzy zostali na ojcowiźnie. Z ich opowieści wyłania się ciągle zbyt słabo znany obraz losów polskich rodzin. Część z nich zginęła na Syberii, inni spakowali dobytek i w poniewierce pojechali na ziemie zachodnie. Ci, którzy zostali, poddani brutalnej sowietyzacji, próbują ogromnym wysiłkiem chronić polskość. Inny los spotkał partyzantów z Puszczy Nalibockiej, którzy w brawurowym marszu przedarli się do Kampinosu, a potem jeszcze dalej. Tych, którzy przeżyli, dopadły represje. Ich prochy odkrywane w ziemi przez zespół prof. Szwagrzyka dowodzą, na jakim fundamencie zbudowano PRL. Jak z tego PRL wyłoniła się III RP, wiemy już wystarczająco dużo. Wiadomo też, jak w państwie Kiszczaka, Geremka, Michnika i Wałęsy zagwarantowano komunistom bezkarność i wpływy w administracji, w resortach siłowych, gospodarce, kulturze i wymiarze sprawiedliwości. Legendami o cudownym kompromisie i „rewolucji bez przemocy” zagłuszano pytania o rozliczenie zbrodni, o zwrot mienia, o sprawiedliwość i prawdę. Jesienią 2015 r. wreszcie pojawiła się szansa na dokończenie procesu odzyskiwania Polski z rąk kolaborantów i cwaniaków. Niestety, instytucje państwa okazują się zbyt słabe wobec sił starego porządku, którego strzeże nieoczyszczone sądownictwo. Teza mówiąca, że można naprawić ten obszar bez radykalnych cięć, to iluzja. Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro o tym wiedzą. Zdecydowali się na odważną jazdę na skróty, bo dotychczasowa praktyka pokazała, że inaczej się nie da. Prezydent, który łudzi się, że chirurgiczną operację można realizować, nie upuszczając krwi, okazuje się pięknoduchem i naiwniakiem. Miejsce dla tak delikatnych osobowości jest raczej w filharmonii, a nie w formacji, która podjęła misję odwojowania Polski. Jaką cenę ma Polska, najlepiej wiedzą kresowe rodziny.
Polecam ich świadectwa prezydentowi.