Gdy sześć lat temu Andrzej Duda wygrał wybory, a za nim poszedł front Dobrej Zmiany, wydawało mi się oczywiste, że PO musi się rozpaść. Politycy ci stracili bowiem najsilniejsze wewnętrzne spoiwo, jakim była władza. Jeszcze wtedy można było odnieść wrażenie, że brak programu i wartości praktycznie stawiają krzyżyk na politycznym projekcie. Okazało się inaczej. Grzegorz Schetyna zdołał stworzyć ideę, która zapewniła PO przetrwanie – totalnej opozycji. Nie dość, że pomysł spełnił swoją funkcję, to jeszcze w ślepy antypisizm umoczeni są politycy praktycznie wszystkich formacji spoza obozu rządzącego. PO jednak posłuchała doradców i postanowiła zmienić lidera. Efekty zaczynają być widoczne. Wszystko dlatego, że jak mówi afrykańskie przysłowie: w mieście hien pies nie może być burmistrzem. Już widać, że Borys Budka niczego w partii nie kontroluje, a dziś zaczyna nerwowo kopać każdego, kto się z nim nie zgadza. Przy okazji można się przekonać, jak wygląda dorzynanie po europejsku. „Zostałem wyrzucony z PO na wniosek Borysa Budki. Właśnie poinformował mnie o tym Marcin Kierwiński. Nikt ze mną nie rozmawiał, nie wiedziałem o wniosku, nie miałem możliwości się bronić, nie znam zarzutów. Jak nazwać taką procedurę, taki sąd? Czy takie są standardy PO? Czy o to nam chodziło?” – napisał na Twitterze Paweł Zalewski, który został wraz Ireneuszem Rasiem usunięty z partii. To tylko zapowiedź przyszłej demokracji, która zapanowałaby, gdyby PO przyszło rządzić. Tak się chyba jednak nie stanie. Dziś partia ma 12 procent poparcia. Nadal za dużo jak na reprezentowany poziom.
Budka zgasi światło
Od 2015 roku polska opozycja popełniła zdecydowanie więcej błędów niż obóz rządzący. Jednym i podstawowym było utrzymywanie nieboszczki Platformy Obywatelskiej jako najsilniejszej partii w obozie antypisu.