Z wykształcenia jestem socjologiem, ale socjologii nie uważam za naukę. Na pierwszym roku studiów odważny profesor wyjaśnił nam, że największą tajemnicą socjologów jest definicja socjologii. Krótko mówiąc, nikt naprawdę nie wie, kiedy ta paranauka stała się regularną dyscypliną naukową, na co zdecydowanie nie zasługuje. Zgadzam się z profesorską ironią w całej rozciągłości, ale obojętnie czym jest socjologia, przyjęło się, że eksperyment socjologiczny naprawdę istnieje i czasami przybiera formę socjotechniki.
Poeksperymentowałem sobie trochę i zadałem publiczne pytanie, co to jest ten cały Booker przyznany Oldze Tokarczuk?
Reakcje były do bólu przewidywalne i aby je zrozumieć, trzeba dołożyć odrobinę psychologii. Ludzie robią sobie różne żarty i tzw. wkręcania, a za szkolnego „suchara” można uznać zaczepkę: „Czy czytałeś najnowszego Mickiewicza?”.
Pytanie idiotyczne, ale reakcje jeszcze śmieszniejsze. Zaskoczone koleżanki z LO wytrzeszczały oczy i otwierały buzię, gdy sobie na takie wygłupy męscy szowiniści pozwalali. Z reguły padały odpowiedzi twierdzące i tylko raz na jakiś czas przytomna licealistka odpowiadała: „Bardzo śmieszne, na twoim poziomie”. Gdy zapytałem o Bookera, otrzymałem dziesiątki erudycyjnych odpowiedzi i 99 proc. z nich zawierało dosłowne lub przerobione cytaty z Wikipedii. I dokładnie tyle samo ludzi w życiu nie słyszało o „nagrodzie, drugiej po Noblu”, ale jak tę nagrodę zaanonsowały lewackie portale, natychmiast wszyscy chcieli być oczytani. Gdyby Bookera dostał prawicowy pisarz, byłby Booker niszowym wyróżnieniem, lewicowa aktywistka podniosła Bookera do rangi najnowszego Mickiewicza. Dlatego nie traktuję poważnie socjologii, bo zajmuje się odruchami stadnymi.