PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Ambasador Niemiec i Tusk jednym głosem

Polska postawa w czasie wojny na Ukrainie wywołuje nerwowość wśród członków korpusu dyplomatycznego współpracujących z nami państw i naszych partnerów, którzy na podstawowe sprawy patrzą jednak inaczej. Dał temu wyraz ambasador RFN w Polsce Thomas Bagger.

Na Twitterze skomentował wypowiedź wicepremiera i ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka, który wypomniał Niemcom wieloletnie finansowanie Federacji Rosyjskiej poprzez tworzenie i utrzymywanie wspólnej infrastruktury gazowej. Bagger spytał, czy szef polskiego MON wie, ile pieniędzy Polska wysłała do Moskwy w ramach swoich kontraktów paliwowych… 

Należy zrozumieć trudną sytuację ambasadora. Musi bronić swojego kraju, a nie jest to łatwe. Fakty w tej sprawie są jaskrawe. Transportowany przez gazociąg Nord Stream w latach 2011–2021 gaz to kilkadziesiąt miliardów metrów sześciennych rocznie. Jego roczna wartość w tym czasie oscylowała wokół 10 mld dolarów na rok. Przez dziesięć lat funkcjonowania tego gazociągu – biorąc pod uwagę, że w pierwszych latach wolumen gazu był mniejszy – można śmiało założyć, że wartość tego interesu wynosiła między 80 a 100 mld dolarów. Czyli dokładnie tyle, ile w ostatnim roku, w czasie tej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, na działania militarne wydała Rosja. 

Można więc śmiało stwierdzić, że same rosyjskie przychody z handlu z Niemcami przez gazociąg Nord Stream 1 są równe kosztom, jakie Rosja musiała ponieść, żeby przeprowadzić wojnę na Ukrainie. 

O ile działanie ambasadora Niemiec są w pewien sposób zrozumiałe, o tyle szokujące są słowa, jakie w tej samej sprawie wypowiadają przedstawiciele polskiej opozycji.

Dokładnie to samo, co Bagger, mówi Tusk. Lider Platformy w czasie swojego spotkania z wyborcami i działaczami w Pabianicach pytał o zakupy rosyjskiej ropy, których dokonywał PKN Orlen. W ślad za nim powtarzali to pozostali przedstawiciele jego partii. Tej samej partii, która – w przeciwieństwie do rządzących obecnie – nie zrobiła przez dwie kadencje literalnie nic, aby szybko uniezależnić się od rosyjskich źródeł energii. 

Co więcej, z dokumentów, które są śladem działalności tego polityka, w sposób jednoznaczny wynika, że jego działania były dokładnie odwrotne. List z czerwca 2008 roku, w którym Tusk zaprasza Putina do Polski, jest tego dowodem. Pisze w nim, że Polska jest zainteresowana stabilnymi dostawami ropy i gazu, i twierdzi, że kontekstem tych relacji są sprawy dotyczące sieci ropociągów i gazociągów łączących Rosję z Europę. 

W ślad za takimi listami płynęły też działania. Kontrakt jamalski, sięgające pięciu lat opóźnienia w oddaniu do użytku gazoportu, którego budowę rozpoczął rząd Prawa i Sprawiedliwości, zanim Tusk doszedł do władzy, rezygnacja z budowy Baltic Pipe, wreszcie otwarcie małego ruchu granicznego z obwodem królewieckim oraz rezygnacja z przekopu Mierzei Wiślanej. Przykładów jest cała masa. 

Dopiero po odsunięciu Donalda Tuska i jego prorosyjskiej i proniemieckiej drużyny od władzy możliwe było odwrócenie skutków tej polityki. Zrobił to właśnie rząd Prawa i Sprawiedliwości, ten sam, który odsądzany jest od czci i wiary przez stronnictwo rosyjsko-niemieckie w tej części świata. Przyczyny tego są jasne. Polityka dwójki ze sternikiem Merkel–Tusk, którą ten ostatni nazwał doktryną „rozmów z Rosją taką, jaką ona jest”, zbankrutowała w spektakularny sposób. Dzisiaj zarówno jej autorzy z Niemiec, jak i podwykonawcy z Polski muszą znaleźć sposób, aby obarczyć winą kogoś innego lub w najlepszym wypadku podzielić się odpowiedzialnością. I dlatego zarówno ci, którzy tę politykę przekuwali w tani gaz do napędzania swojej gospodarki, jak i ci, którzy ustępstwa wobec Rosji przehandlowali za osobiste korzyści i stanowiska, szukają winnych. Biją się w piersi cudze, a o własnych zapominają, licząc, że zapomnimy również my wszyscy, którzy przestrzegaliśmy przed ich działalnością przez całe lata.

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń