Clinton z wozu…
Można narzekać na jakość tegorocznych prezydenckich pretendentów, można krytykować styl kampanii, która zbliżała się do poziomu wulgarnego talk-show, nic nie zmieni jednak wymowy werdyktu Amerykanów,
Jeśli popatrzyło się na wyborczą mapę USA na poziomie stanów i hrabstw, w oczy rzucała się przewaga Trumpowej czerwieni nad wysepkami błękitu, którymi były wielkie miasta. Tam biedota pospołu z finansjerą głosowała na starą cwaniaczkę, gwarantującą, że będzie tak, jak było, tyle że gorzej. Dlaczego? – to pytanie dla socjologów i medioznawców.
Wielu konserwatystów głosowało na miliardera celebrytę (niespecjalnie przestrzegającego w prywatnym życiu wartości chrześcijańskich) z zaciśniętymi zębami, ale perspektywa nominacji lewaków do Sądu Najwyższego była wystarczająco przerażająca.
Tymczasem Trump wygrał i nic się nie stało poza ekscesami miejscowych „obrońców demokracji”. Giełda idzie w górę, elekt zachowuje się poprawnie.
Bezzębna Europa się krzywi i próbuje pouczać, Putin udaje, że się uśmiecha. W istocie będzie miał przeciwnika, jakiego nie miała Rosja od czasów Reagana.
A my? Czujemy się jak obrońcy Zbaraża po ugodzie zborowskiej. Niech teraz Komisja Wenecka zajmie się przestrzeganiem konstytucji w USA. Już nam nie podskoczą.
To niejedyny powód do radości. Być może (chcę wierzyć, że na pewno) jesteśmy świadkami istotnej zmiany w cywilizacji Zachodu, nawrotu parę kroków przed przepaścią, w którą wpędzali nas lewacy i toleraści. Społeczeństwa zakneblowane przez media zaczynają przemawiać własnym głosem: Polska, Brexit, Ameryka – to wielki sukces zwykłych ludzi nad dyktaturą postępowych mędrków.
Nie ostatni. Podobnie jak w kampaniach polskich roku 2015 właściciele świata niczego nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli. Do Tusków, Junckersów i Schmidtów nie dotarła jeszcze oczywista oczywistość, że ich już nie ma, wprawdzie urzędują, pokrzykują, ale nie ma to żadnego znaczenia. Podobnie do lamusa dziejów w krótkim czasie powędrują Holland i Merkel i inne pomniejsze Merkelki. Nie oznacza to, że w najbliższym czasie będzie nam łatwej czy bezpieczniej. Istnieje mnóstwo zagrożeń. Ale pojawiła się nadzieja.
Być może kiedyś lata 2015–2017 przejdą do historii jako czas otrzeźwienia. Moment początku agonii tęczowo-różowej utopii – tak jak rok 1945 oznacza kres nazizmu, a 1989 – komunizmu. Oby!