Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Katarzyna Gójska-Hejke,
27.08.2016 17:36

Jugendamt i Mengele – wspólna przeszłość

Maleńki obywatel Rzeczypospolitej Polskiej został odebrany swej mamie i faktycznie uprowadzony przez niemiecką instytucję o nazwie Jugendamt.

Maleńki obywatel Rzeczypospolitej Polskiej został odebrany swej mamie i faktycznie uprowadzony przez niemiecką instytucję o nazwie Jugendamt. To nie pierwszy taki przypadek, jednak po raz pierwszy polskie władze podjęły działania wykraczające poza „monitorowanie sytuacji”. Wiceminister sprawiedliwości wystąpił do władz Niemiec, konsul ma przybyć na rozprawę sądową mającą zdecydować o losach noworodka. Ale być może to za mało. Być może należy w tej barbarzyńskiej sprawie wezwać do MSZ ambasadora RFN. Być może państwo polskie powinno wynająć międzynarodową kancelarię adwokacką, która wsparłaby matkę w walce o swą pociechę.

Zarówno sprawa przetrzymywanego i siłą germanizowanego maleńkiego obywatela RP, jak i dramaty wielu innych polskich dzieci na terenie Niemiec pokazują niezbicie, iż w tym społeczeństwie i machinie instytucjonalnej jego państwa ciągle istnieją upiory z czasów nazistowskich. Doprawdy wielką naiwnością jest myślenie, iż trwającym faktycznie kilka lat programem – narzuconym przez siły postrzegane jako okupacyjne – udało się wyplenić wszystkie elementy zbrodniczej ideologii, za którą przecież Niemcy byli gotowi oddawać życie. Jugendamt jest tego najlepszym przykładem. Przetrwał denazyfikację niemal w niezmienionym stanie. Niewielkiej modyfikacji uległo nawet prawo z czasów Hitlera, którym dziś posługuje się ta instytucja. Taki jest prawdziwy obraz współczesnych Niemiec – pod grubą maską zerwania z nieludzką przeszłością, nawet manifestowanego zawstydzenia nią, kryją się elementy, które tworzyły machinę zbrodniczego systemu.

Warto w tym miejscu przywołać przypadek Józefa Mengele z niemieckiego obozu śmierci Auschwitz. Nigdy nie stanął przed wymiarem sprawiedliwości, chociaż po  wojnie bywał na terenie Niemiec, korzystał z instytucji swojej ojczyzny. Zmarł wiele lat po upadku III Rzeszy, choć musiał się ukrywać. Ale tylko on. A przecież preparaty z dzieci, które przygotowywał, nie były tylko na jego potrzeby. Mengele słał je do Niemiec, a tam ich „badaniem” zajmował się cały instytut. Ta kadra „naukowa” gładko weszła w nową – nienazistowską – rzeczywistość. Włos im z głowy nie spadł. Niektórzy byli aktywni zawodowo jeszcze na początku lat 90. O ironio, pracowali w towarzystwie naukowym, w którym asystentem był Mengele (Towarzystwo Postępu Naukowego po wojnie przemianowano na Towarzystwo Maxa Plancka). I byli elitą kształtującą kolejne pokolenia.

Przypominam tę historię, bo przecież w oczywisty sposób mechanizm kariery nazistów czy ich zwolenników dotyczył nie tylko wspomnianej antropologicznej instytucji naukowej, lecz wszystkich lub prawie wszystkich części niemieckiego państwa. Tradycja, która wyniosła Hitlera do władzy i dała mu możliwość dokonywania niewyobrażalnych zbrodni, nie rozpłynęła się w powietrzu. Podskórnie tkwi w tym społeczeństwie i niemieckiej kulturze. Warto o tym pamiętać.

Obowiązkiem państwa polskiego jest zdecydowane interweniowanie w każdej sytuacji, w której zagrożone jest życie obywatela RP. Dramat kilkutygodniowego maleństwa, który opisują teraz media, wymaga zdecydowanych kroków, tym bardziej że agresorem jest instytucja, która swój rozkwit zawdzięcza III Rzeszy.
Reklama