Nowym ambasadorem RP na Ukrainie został
Jan Piekło. To dobrze, że w kręgach kierujących polską dyplomacją pojawiła się refleksja, by dokonać jakiejś zmiany po poprzednikach, którzy wespół ze swymi ambasadorskimi nominatami doprowadzili nasz kraj na pozycję państwa raczej o marginalnym znaczeniu. Takie chwile olśnienia zdarzają się nowej ekipie rządzącej niezbyt często. Warto przypomnieć, iż w MSZ nadal zatrudnionych jest niemal 70 absolwentów sowieckiej uczelni, której patronowało KGB i z niejasnych powodów polski podatnik ciągle jest zmuszany do utrzymywania tej zgrai.
Jan Piekło nie ma sowieckiej przeszłości. Dał się poznać jako aktywny działacz na rzecz pogłębiania współpracy między Polską a Ukrainą, wspierający prozachodnie dążenia znacznej części ukraińskiego społeczeństwa. W tym numerze "Gazety Polskiej" publikujemy rozmowę z panem Piekło na temat nowej misji. Ambasador bez wątpienia rozumie znaczenie wyrwania Kijowa spod wpływu Moskwy. Pojmuje wartość tego przedsięwzięcia dla bezpieczeństwa Polski.
Brakuje mu jednak wrażliwości na historię Kresów. Nawet więcej: mówiąc o niej, zachowuje się jak ślepy słoń w składzie porcelany. Staje się tym samym – bezwiednie – równie atrakcyjny dla rosyjskiej propagandy jak najbardziej promoskiewscy działacze kresowi, których krytykuje. Swoimi kompromitującymi wypowiedziami na temat ludobójstwa Polaków na Wołyniu, będącymi w rzeczy samej prymitywną próbą stłumienia emocji bliskich ofiar, pokazuje jednoznacznie, iż musi się jeszcze wiele nauczyć, by sprostać powierzonemu zadaniu. Od wysłannika Rzeczypospolitej do innego państwa obywatele mają prawo oczekiwać nie tylko działań na rzecz poprawy relacji gospodarczych czy politycznych, lecz także – w przypadku Ukrainy to szczególnie ważne – zdecydowanych działań na rzecz przywracania prawdy historycznej i dbałości o szacunek dla polskich ofiar ludobójstwa. Pan Piekło zdaje się kompletnie nie dostrzegać, a wręcz nie rozumieć tej części swej misji. Czekającym na sprawiedliwość i prawdę od ponad 70 lat rodzinom ofiar radzi „zostawić sprawę historykom” i „nie rozdrapywać ran”. Jednym słowem:
mają zapomnieć, a najlepiej darować sobie dramatyczne okoliczności śmierci swych bliskich. Tylko pogratulować!
Co takimi wypowiedziami uzyska nowy ambasador? Na pewno szczerą i zrozumiałą niechęć środowisk kresowych do władz RP, poczucie (również uzasadnione) opuszczenia i lekceważenia męczeństwa ich przodków. A co uzyska rosyjska propaganda? Jeszcze większą możliwość manipulowania emocjami ludzi, którzy będą mieli poczucie głębokiego i kolejnego opuszczenia ich sprawy przez instytucje Rzeczypospolitej. Trudno komentować wszystkie niedorzeczności, którymi nowy ambasador uraczył przez kilka dni opinię publiczną. Można wspomnieć jeszcze o dywagacjach na temat różnej wrażliwości historycznej Polaków i Ukraińców. Ciekawe, czy zaserwowałby te złote myśli więźniom obozów koncentracyjnych, tłumacząc fascynację wielu młodych Niemców formacją SS. Na odnotowanie zasługuje także przekonanie pana ambasadora, iż w Polsce nie powinny powstawać filmy historyczne, bo są zbyt emocjonalnym przekazem, który burzy spokojną debatę historyków. Bo jak inaczej zrozumieć jego wypowiedzi na temat obrazu „Wołyń”?
Na łamach naszych mediów piszemy od zawsze, iż relacje Polski z Ukrainą powinny opierać się na zrozumieniu strategicznego znaczenia naszego sojuszu i niepodległości naszego wschodniego sąsiada, lecz także na pamięci o Polakach, którzy zginęli w straszliwych męczarniach z rąk ukraińskich sąsiadów. Pierwsze nie nastąpi bez drugiego.
A rosyjska propaganda żywi się w równym stopniu tymi, którzy chcą zerwania wszelkich relacji z Kijowem za Wołyń, jak i tymi, którzy chcą kneblować bliskich ofiar mordów. Instytucje państwa polskiego, w tym ambasador, powinny robić wszystko, by prawda o losie naszych przodków zatriumfowała. Znajomość „wrażliwości historycznej” dzisiejszych Ukraińców może wspierać ten proces, a w żadnym razie nie może tłumaczyć bierności władz RP w tym względzie. Jan Piekło najwyraźniej nie ma pomysłu, jak wywalczyć choćby upamiętnienie Polaków w miejscach ich kaźni, nic o tym nie słyszymy. W wywiadzie dla „GP” zachęca do wzorowania się na doświadczeniach Izraela w upowszechnianiu prawdy historycznej. Mówi o honorowaniu tych, którzy potrafili chronić ofiary i przeciwstawić się mordercom. Zdaje się jednak nie rozumieć, iż Żydzi nie pozostawili rozliczenia II wojny światowej historykom. Na prawdę, napiętnowanie i rozliczenie katów (nazwanych z imienia i nazwiska) pracowało całe państwo. A walka o sprawiedliwość nie uniemożliwiła poprawnych relacji z Niemcami. Dzisiejsza sytuacja Polski jest inna niż Izraela po wojnie. Jednak kierunek działań podjętych przez państwo żydowskie może nas inspirować. Ukraina ma za sobą najbardziej dramatyczne wydarzenia. Nadal jej sytuacja jest katastrofalna, ale proces budowy nowej tożsamości ukraińskiego społeczeństwa trwa.
Jeśli polska polityka zrezygnuje teraz z walki o prawdę o ludobójstwie naszych przodków, to uniemożliwi stworzenie silnego sojuszu z Kijowem. Bo Ukraińcy z Banderą, Szuchewyczem i innymi w sercu (choćby nie wiem który element ich biografii szczególnie mocno podziwiali) nie będą w stanie stworzyć z nami porozumienia mogącego odeprzeć Moskwę.
Źródło: Gazeta Polska
#Wołyń
#Jan Piekło
#Ukraina
Katarzyna Gójska-Hejke