Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent Andrzej Duda powołał sędziego Krzysztofa Wiaka na prezesa Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego • • •

Lekcja z historii III RP

Za nami wybory. Bez wątpienia historyczne. Zrywające ciągłość z PRL‑em – szkoda, że dopiero po 26 latach od jego przekształcenia się w tzw. III RP.

Za nami wybory. Bez wątpienia historyczne. Zrywające ciągłość z PRL‑em – szkoda, że dopiero po 26 latach od jego przekształcenia się w tzw. III RP. Zapewne nie dało się wcześniej, gdyż siły ancien regime’u były zbyt potężne: media, banki, służby specjalne, partie polityczne, biznes… Wszędzie tam dominowały dotąd wpływy nienazwanego układu trzymającego realną władzę. Teraz pojawiła się szansa, by wreszcie z tym skończyć i zacząć budować, jak 11 listopada 1918 r., Niepodległą.

Warto jednak przypomnieć niedawną jeszcze historię, by uświadomić sobie, że nie będzie to łatwe. Mieliśmy przecież już kilkakrotnie od 1989 r. szansę na odzyskanie Polski: rząd Jana Olszewskiego, potem objęcie władzy przez AWS i wygrane, jak teraz, podwójne wybory w 2005 r. Pierwsza i trzecia próba zakończyły się, jak wiadomo, szybkim, zakończonym sukcesem kontratakiem sił PRL‑u bis, a druga wchłonięciem i rozmyciem dążeń do zmiany przez system.

Teraz znów stoimy, jako kraj i naród, przed kolejną szansą. Być może i rozmiar zwycięstwa, i okoliczności są najkorzystniejsze od ćwierćwiecza, ale jest to jednak nadal tylko szansa. To, czy zostanie wykorzystana i dążenie do głębokiej zmiany doczeka się realizacji, zależy przede wszystkim od tego, czy osoby odpowiedzialne za kluczowe decyzje nowych władz potrafią wyciągnąć wnioski z poprzednich porażek.

Media rządzą

Jedna z najważniejszych lekcji, jakie można wyciągnąć zwłaszcza z lat 2005–2007, to docenienie roli środków przekazu i ich wpływu na politykę. Wystarczy przypomnieć, że w ogóle zwycięstwa wyborcze w roku 2005 były możliwe głównie dlatego, iż ówczesny system medialny rozszczelnił się z powodu afery Rywina, czyli konfliktu, który podzielił dominujące media. Po przeciwnych stronach barykady znalazły się wszak wówczas TVP, „Gazeta Wyborcza” i Polsat.

Zajęte walką wewnętrzną środowisko ówczesnej władzy nie dostrzegło na czas rodzącego się zagrożenia w postaci wzrostu popularności PiS‑u i nie wsparło wystarczająco silnie stworzonej – jak się później dowiedzieliśmy choćby z wypowiedzi gen. Czempińskiego – przez sam system pozornie antysystemowej alternatywy, czyli Platformy.

Niemniej po utworzeniu ówczesnego rządu PiS‑u szybko dostrzeżono niebezpieczeństwo, porzucono spory i zmasowany front medialny rozpoczął kontratak. Agresja wobec PiS‑u, skłócanie go z koalicjantami, pompowanie kierowanej przez Tuska opozycji, tworzenie wszechobecnej atmosfery histerii, strachu i zagrożenia musiały wpływać na spadek notowań rządu, który pomimo posiadania części władzy politycznej w rzeczywistości działał w sytuacji oblężonej twierdzy. Ważną częścią medialnej ofensywy było również to, co później trafnie nazwano „przemysłem pogardy”, a czego celem było niszczenie pozytywnych emocji i wizerunku w szczególności Lecha i Jarosława Kaczyńskich, a szerzej – całej stworzonej przez nich formacji politycznej.

W warunkach medialnej delegitymizacji i podkopania „godnościowych fundamentów” sprawowania władzy przez obóz patriotyczny, przeprowadzenie przewrotu i odzyskanie kontroli również nad systemem politycznym państwa, było już właściwie czystą formalnością.

Mediokracja czy demokracja

Obecnie świadomość społeczna rzecz jasna jest inna niż 8 czy 10 lat temu. Poznaliśmy lepiej metody walki medialnej, wiemy, czego się spodziewać w najbliższym czasie. Zresztą „przemysł pogardy” nie zaprzestał, jak wiadomo, działania ani po 2007 r., gdy PiS zostało zepchnięte do opozycji, ani po 10 kwietnia 2010 r. Wręcz nasilał się z czasem i nie wiadomo, czy i w tym roku nie okazałby się zwycięski, gdyby nie sięgnięcie przez PiS po nowych kandydatów – Andrzeja Dudę i Beatę Szydło.

Czy zatem generalnie oznacza to, że mamy do czynienia z „mediokracją”, a nie demokracją, i w rzeczywistości pierwsza i czwarta władza zamieniły się miejscami? To oczywiście interesujący problem do dyskusji socjologów, politologów i medioznawców. Faktycznie, podobne zmiany – tworzenie się konglomeratów medialno-biznesowo-politycznych – obserwuje się także w innych państwach. W tym miejscu warto jednak jedynie zauważyć, że Polska wciąż nosi głębokie blizny po ciężkich stratach, jakie poniosła w XX w., i wciąż nasze społeczeństwo, jego więzi i struktury, są bez porównania słabsze nie tylko od tych w społeczeństwach zachodnich, ale także np. od występujących w społeczeństwie węgierskim czy czeskim. Stąd o wiele większa podatność naszego społeczeństwa na manipulacje medialne. Podobnie zresztą jak na działania służb specjalnych, co zasługuje na odrębne omówienie.

Ujadanie za publiczne pieniądze

Stosunkowo łatwo przewidzieć scenariusz, który czeka nas w najbliższym czasie. Zresztą został on już uruchomiony po wyborze Andrzeja Dudy na stanowisko prezydenta. Teraz jedyną zmianą będzie poszerzenie zakresu ataku mediów także na rząd Beaty Szydło. Wszak identycznie, jak miało to miejsce w sierpniu, a nawet jeszcze przed inauguracją urzędowania prezydenta, reżimowi dziennikarze, nie czekając nawet na powstanie rządu PiS‑u, zaczęli atak pod hasłem: „rząd nie realizuje obietnic”. Od wyborów minęło zaledwie kilkadziesiąt godzin, nie ogłoszono jeszcze nawet oficjalnych wyników, a najczęściej zadawanym na antenie TVN czy TVP pytaniem stało się: „Kiedy Polacy dostaną 500 zł na dziecko i dlaczego jeszcze nie teraz?”. Byłoby to może zabawne, gdyby nie fakt, że takie akcje propagandowe wywierają wpływ na sposób myślenia milionów widzów, dla których to telewizje, a nie internet stanowią nadal podstawowe źródło wiedzy o sytuacji w kraju.

Pierwsza i być może najważniejsza lekcja, jaką można zatem wyciągnąć z niedawnej historii, jest oczywista. Nowe władze, jeśli chcą dokonać trwałych i głębokich zmian, muszą przede wszystkim pilnie zadbać o takie zrównoważenie rynku medialnego, by nie dominowała na nim antyrządowa propaganda. Jak to zrobić, to odrębny temat. Dwie sprawy jednak są pewne: TVP i Polskie Radio muszą zostać odebrane rządzącej tam obecnie niepodzielnie sitwie PO-PSL-SLD i muszą stać się mediami prawdziwie publicznymi. A po drugie, strumień milionów złotych z budżetu państwa, zasilający bezprawnie od lat służące Platformie media, np. „GW”, musi zostać natychmiast przerwany.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Artur Dmochowski