Niedawno miał miejsce dramat, o którym informacje dotąd nie przedostały się do świadomości społecznej. Była to największa afera w historii III Rzeczypospolitej. Znacznie poważniejsza niż afery FOZZ, hazardowa, Rywina czy Amber Gold. O ile bowiem w tamtych chodziło o władzę i korupcję, o tyle w tej stawka była znacznie większa – ludzkie życie.
Choć trudno w to uwierzyć, zmarło wówczas kilka tysięcy osób, które można było uratować. Jak to możliwe?! Dlaczego nikt o tym dotąd nie mówił ani nie pisał? – to oczywiste pytania, które natychmiast się nasuwają.
Polska stanęła w 2009 r. przed poważnym zagrożeniem. Zaczął się wówczas rozprzestrzeniać nowy wirus grypy, który uznano za tak niebezpieczny, że ogłoszono światowy alert. Co tak naprawdę wydarzyło się wówczas w naszym kraju? Jak rząd Donalda Tuska z minister zdrowia Ewą Kopacz poradził sobie z tym zagrożeniem? A przede wszystkim, czy kilka tysięcy osób, które wtedy zmarły, rzeczywiście musiało umrzeć?
Gdy jesienią 2009 r. na całym świecie zapanowała epidemia „świńskiej grypy”, rząd zapewniał, że nie ma powodów do paniki. Ewa Kopacz uspokajała, że obecności nowego wirusa w naszym kraju niemal nie odnotowano. W rezultacie do dziś większość z nas jest przekonana, że żadnej śmiertelnej epidemii właściwie nie było, a nasz kraj wyszedł z zagrożenia obronną ręką.
Ukryte fakty
Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Tragiczna. Okazuje się, że w samym 2009 r. zmarło z powodu grypy kilka tysięcy osób, w dużej części młodych, którzy mogliby żyć do dzisiaj, gdyby nie błędne decyzje rządu. W dodatku „świński” wirus nie zniknął, lecz krąży nadal i w każdym sezonie grypowym zbiera nadal śmiertelne żniwo. Do dziś oznacza to kolejne kilka tysięcy ofiar…
Prawdę o epidemii możemy poznać w dużej mierze dzięki informacjom zebranym przez dr. Dariusza Majkowskiego, który w sprawie wyjaśnienia tego dramatu współpracował z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Januszem Kochanowskim, stawiającym rządowi wiele zarzutów. Nie zdążył on niestety wyjaśnić problemu, gdyż zginął cztery miesiące po apogeum grypy – 10 kwietnia 2010 r.
Pierwsze zachorowania wywołane przez nowy wirus grypy odnotowano w Meksyku. Wirus ten dał się poznać w 1918 r., gdy spowodował tuż po I wojnie światowej jedną z najbardziej zabójczych pandemii w całej historii ludzkości. Tzw. hiszpanka pochłonęła od 50 do 100 mln ludzi. Jego odmiana, która pojawiła się sześć lat temu, okazała się nie aż tak zabójcza jak „hiszpanka”, miała jednak cechy, które czyniły ją potencjalnie niebezpieczną. Przede wszystkim stwarzała wyjątkowe zagrożenie dla młodych pacjentów. Ofiary świńskiej grypy miały średnio 37 lat. Typowe ofiary zwykłej grypy sezonowej mają natomiast 76 lat.
Powrót grypy
Kiedy pandemia ustąpiła na początku 2010 r., wydawało się, że o zdradliwym „świńskim wirusie” możemy zapomnieć. Zaczął wprawdzie krążyć razem z innymi wirusami podczas corocznych epidemii, co sprawiło, że stały się znacznie groźniejsze, ale nie zwracano już na to większej uwagi. Ewa Kopacz przekonała przecież niemal wszystkich, że nowy wirus to tylko „strachy na Lachy”. Jednak nieoczekiwanie wirus zaatakował ponownie Polskę po trzech latach i to jeszcze silniej niż w 2009 r.
O tej drugiej fali ataku mówiono znacznie mniej, więc przeszła słabo zauważona. A tylko w pierwszym tygodniu stycznia zarejestrowano rekordowy wzrost zachorowań – aż 135 tys. Alarmowałem wtedy w „GP” (13.01.2013: „
Gdy te słowa ukażą się w druku, chorych będzie już kilkaset tysięcy. Kilkanaście tysięcy spośród nich zachoruje później na powikłania, głównie na ciężkie zapalenie płuc. Część umrze. Zapewne kilka tysięcy. Statystyka zgonów GUS za rok 2013 wykaże ich skokowy wzrost”).
Dane GUS-u niestety w pełni potwierdziły te przewidywania. W styczniu 2013 r. zmarło o siedem tysięcy więcej osób niż w latach poprzednich…
Dramat trwa
Najgłośniejsza stała się śmierć 2,5-letniej Dominiki ze Skierniewic. Dziewczynka trafiła w stanie krytycznym do szpitala dopiero po siedmiu godzinach od zgłoszenia z zapaleniem mięśnia sercowego, wątroby i obrzękiem mózgu tak silnym, że, jak to określili lekarze, „mózg klinował się w czaszce”. O śmierci Dominiki informowały, często na czołówkach, wszystkie media. Ale tylko gdzieś w głębi w niektórych tekstach pojawiła się ukryta informacja, że zmarła ona z powodu powikłań po grypie.
W województwie łódzkim chorowało w 2013 r. tygodniowo 10 tys. osób. Tymczasem badania identyfikacji wirusa wykonywano zaledwie 2 (słownie: dwa) na tydzień! A gdyby takie badanie zrobiono małej Dominice i wykryto zagrożenie odpowiednio wcześnie?
Rząd i system walki z tym zagrożeniem działał jednak równie źle jak w roku 2009, co doprowadziło niestety do równie tragicznych skutków. Pisałem wtedy: „
Władze, podobnie jak w 2009 r. przekonują, że nic się nie stało, bo »grypa jest co roku«. Owszem, jest. Tylko że w innych krajach rządy zwykle walczą z zagrożeniem, starając się, by ofiar śmiertelnych było jak najmniej. Natomiast rząd PO bagatelizuje zagrożenie i wmawia, że nie ma czym się przejmować. A tysiące chorych umierają…”.
Rząd od 2009 r. systematycznie wprowadzał społeczeństwo w błąd. Najpierw minister Ewa Kopacz, a potem jej następca bagatelizowali niebezpieczeństwo i manipulowali danymi. Konsekwencją jest rosnąca z roku na rok liczba zachorowań i zgonów. Ponownie pojawia się w tym miejscu zasadnicze pytanie, czy można było tym tysiącom zgonów zapobiec? Tak. Na dwa sposoby. Pierwszy to szczepienia, które mogły zasadniczo zmniejszyć rozmiary epidemii. Drugi sposób to leki antywirusowe, których nadal nie stosowano powszechnie.
Podczas tej drugiej fali liczba infekcji znacznie przewyższyła ich poziom z 2009 r. W 2013 r. hospitalizowano 13 tys. chorych, czyli dwukrotnie więcej niż w 2009. Identycznie także, zgodnie ze wzorem przećwiczonym przez minister Kopacz, przy informacjach o zgonach pacjentów obowiązkowo pojawiały się sformułowania, że zmarli oni „z innych przyczyn”.
W kolejnym sezonie, czyli 2013/2014, zanotowano 2 mln zachorowań. Dwukrotnie więcej niż w czasie pandemii…
Fragmenty książki „Afera grypowa” dostępnej na stronie www.multibook.pl
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Artur Dmochowski