Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

​Za co III RP uwielbia Halloween

„Nieodmiennie z cmentarza szło się bić szyby w rosyjskim konsulacie” – wspominał czasy zaborów Jan Fryling, lwowski batiar, poeta i dyplomata II RP.

„Nieodmiennie z cmentarza szło się bić szyby w rosyjskim konsulacie” – wspominał czasy zaborów Jan Fryling, lwowski batiar, poeta i dyplomata II RP. Polskie Zaduszki przez wieki oprócz religijnego miały wymiar niepodległościowy i antyreżimowy. Nic dziwnego, że III RP woli od nich Halloween, wolne od niebezpiecznego pierwiastka polskości-nienormalności.

A grabarz mi grób muruji, niech mnie w dupę pocałuji” – głosiła pieśń lwowskich batiarów, oddająca łobuzerskie podejście do życiowych dramatów. Jednak każdy z tych batiarów szedł we Wszystkich Świętych i Zaduszki na łyczakowski cmentarz. „Były to właściwie dwa miasta, zgodnie sąsiadujące ze sobą: Lwów i Łyczaków. We Lwowie się żyło, na Łyczaków szło się, a raczej jechało, odpocząć” – pisał Jan Fryling. W te dwa dni „wieczorem od Łyczakowa w stronę Lwowa wyciągała się olbrzymia łuna od niezliczonych płonących na grobach świateł. Niebo gorzało nad miastem jakby przypomnienie i znak, jakby umarli mówili żywym: »Jesteśmy«”.

Każdy z nas ma taki cmentarz, z którego łunę widać w zimny listopadowy dzień i to już wcześnie, bo niedługo po jesiennej zmianie czasu. Choć może nie wszędzie aż tak wyraźnie jak dawniej, bo w wielkich miastach mamy dziś nadmiar nocnych świateł.

„Marszałku, wstań z grobu i zobacz, co z Polską zrobili!”
Ale były w polskiej historii takie Zaduszki, gdy łuna wyszła poza cmentarze. „Kto widział Zaduszki warszawskie 1939, nie zapomni ich nigdy” – pisał Ferdynand Goetel. Znicze zapalano przy wszystkich świeżych grobach. A te były wszędzie. „Świeczki i lampki ustawione na grobach ujawniły nagle nie tylko większe cmentarze na skwerach, lecz i mogiłki zapomniane w zaułkach, podwórzach, wśród ruin… Całe miasto wyglądało wówczas jak jeden cmentarz” – wspominał pisarz. W ten sposób, nie do opanowania przez okupanta „potęga mistycznych uczuć polskich przemówiła wówczas z przejmującą siłą”.

Udało mi się znaleźć relację z tych samych dni, tyle że z Wilna. „2 listopada 1939 byłem z powrotem na Rossie, na Zaduszkach. Żarzyły się świece na grobach. Tłumy przyszły odwiedzić poległych i zmarłych. Zaduszki te przerodziły się w olbrzymią żałobną, patriotyczną manifestację narodową” – wspominał na łamach londyńskich „Wiadomości” prof. Aleksander Blum. Przybyły na Rossę tłum „przy akompaniamencie warkotu tankietek sowieckich i litewskich skandował gniewnie i żałośnie: »Marszałku, wstań z grobu i zobacz, co z Polską zrobili!«. Były to Zaduszki narodu. Straszne requiem nad grobem naszej wolności”.

Nielegalny pomnik katyński braci Melaków
Jak w okresie poprzedzającym Powstanie Styczniowe jedynymi legalnymi formami polskich manifestacji były pogrzeby, tak w czasach stanu wojennego dzień Wszystkich Świętych był problemem dla reżimu Jaruzelskiego. Na cmentarze trudno było wysłać ZOMO, a niemal na każdym przypominano Katyń czy ofiary stanu wojennego.

Wcześniej, w 1981 r. na Powązkach bracia Melakowie – wśród nich Stefan zamordowany w Smoleńsku i Andrzej, walczący dziś o prawdę o 10 kwietnia – postawili pierwszy Pomnik Katyński. Przez ponad rok kupowali poszczególne elementy do pomnika u różnych kamieniarzy, litery u różnych odlewników, żeby nie skojarzyli oni, jaki jest ich zamiar.

Przy pomniku Gloria Victis była polanka, na której ludzie składali drewniane krzyżyki i zdjęcia poległych w Katyniu. Tam stanął nielegalny pomnik, w przeddzień rocznicy wybuchu powstania. Wśród tłumów wieść o tym, co się stało, rozeszła się lotem błyskawicy. Odśpiewano „Jeszcze Polska nie zginęła” i „Boże, coś Polskę”. Następnego dnia w miejscu tym było już tylko zryte pole, ślady kół ciężarówek i dół po pomniku.
Każdy z nas ma swój szlak, który przemierza co roku 1 i 2 listopada. Mój ma przystanek przy grobowcu rodziny Strzałkowskich na poznańskim Junikowie. Rodzice prowadzili mnie tam od dziecka, tłumacząc, kim był spoczywający w grobie 13-letni Romek. Wśród migoczących zniczy słuchałem, jak w 1956 r. kula trafiła poznańską tramwajarkę. Padła z polskim sztandarem, a on podniósł go, by za chwilę paść z kulą w piersiach. Do dziś we Wszystkich Świętych jego grób jest jaśniejszy niż inne.

Z kolei na cmentarzu Jeżyckim, gdy wejdziemy na niego małą bramą od Szamarzewskiego, miniemy odnowiony grób Józefa Grzymały Prądzyńskiego – powstańca styczniowego. Żywy dowód, że zasługi dla ojczyzny pamiętane są w Polsce długo, dłużej niż stulecie.

Halloween jak palma na rondzie de Gaulle’a
Andrzej Waśko w książce „Demokracja bez korzeni” tak pisał o warszawskiej palmie na rondzie de Gaulle’a: „Palmy nie rosną pod polskim niebem, egzotyka sztucznej palmy sprzed budynku giełdy wyraża więc chęć ucieczki od tego klimatu, od tej ziemi, od tego losu. [...] Przebija przez nią właściwa ostatnim latom afirmacja kiczu. Palmy nie rosną na Mazowszu, w przeciwieństwie do sosen, brzóz i wierzb. Pod sztuczną palmą można urządzić karaoke, ale nie można grać Chopina. Muzyka Chopina rozbrzmiewa bowiem tylko wśród drzew prawdziwych, koresponduje z prawdziwym polskim krajobrazem. Palma sprzed budynku giełdy nikomu nic nie narzuca, nikogo też o niczym nie poucza, informując nas tylko o sposobie myślenia tych, którzy ją tam postawili. Ale właśnie w tej roli może być uznana za symbol całej oficjalnej kultury III Rzeczypospolitej. Po pierwsze jest kiczowata, po drugie jest imitacją czegoś obcego, po trzecie jest niezakorzeniona, a po czwarte jest martwa”.

Słowa te idealnie pasują do nachalnej propagandy święta Halloween w III RP. Jego celem jest wprowadzenie w życie Polaków kakofonii – refleksyjne Wszystkich Świętych ma zostać skonfrontowane z wesołym Hallo­ween, z którym trudno wygrać, skoro w formie zabawy trafia już do przedszkoli.

Robert Tekieli słusznie pisze w bieżącym numerze tygodnika „Gazeta Polska”: „Zachęcam do odrzucenia mody na Halloween. Nie dlatego, że dzieci biegające w śmiesznych przebraniach skazują się na opętanie. Takie stawianie sprawy jest próbą ośmieszania katolików. My nie chcemy tego synkretycznego, niemającego nawet stu lat święta, ponieważ nie jest nam ono do niczego potrzebne. 1 listopada w sposób dojrzały mierzymy się z problematyką śmierci i pamięci. Niepotrzebne są nam jakieś popłuczyny po święcie boga śmierci Samhaina, jakieś bajkowe opowieści o duchach”.

A to, do czego owe popłuczyny potrzebne są establishmentowi, zrozumie każdy, kto czuje po polsku. Establishment nie chce Polaków silnych, zakorzenionych. Jak w wierszu Beaty Obertyńskiej, wspaniałej poetki, która przeżyła łagry: „O co się smęcisz, zziębła pamięci? O śmierć, czy o istnienie? Zrozum... Ci tutaj w ziemię wrośnięci to przyczajone korzenie”.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Piotr Lisiewicz