Honory dla mordercy, chłodnia dla ofiar
Wojsko Polskie z honorami pożegnało prokuratora Wacława Krzyżanowskiego. Na koszalińskim cmentarzu, na którym spoczął zmarły, były i kompania WP, i uroczysta prezentacja jego odznaczeń.
W zasadzie nie niepokojony, nie męczony koniecznością wzięcia odpowiedzialności za swe zbrodnie. A jego ofiara? Być może kilka tygodni temu została wydobyta z dołu śmierci, do którego honorowo żegnany przez WP prokurator kazał wrzucić jej skatowane ciało.
Nie wiemy na pewno, czy to ona, trwają badania genetyczne, bo morderca Krzyżanowski nie miał nawet ochoty powiedzieć, gdzie kazał ją zakopać. Prześladował ją nawet po śmierci, po zakończeniu PRL. Tak długo, jak tylko mógł, stał na straży stalinowskiego wyroku. A „Inka” do końca jego życia była tam, dokąd on – ubek – ją wysłał. Dla niej i dla niego stalinowski porządek ciągle obowiązywał.
Zastanówmy się, co by było, gdyby morderca dzielnej sanitariuszki wyzionął ducha tuż po jej zabiciu? Jak wyglądałby jego pogrzeb? Kompania honorowa wojska, prezentacja orderów – dokładnie jak dzisiaj. Dodajmy jeszcze, że szczątki odnalezionego w innym dole śmierci, legendarnego dowódcy „Inki”, z którego imieniem na ustach dziewczyna przyjęła wyrok śmierci, od roku spoczywają w chłodni na jednym z warszawskich cmentarzy. Bez grobu w PRL, bez grobu w III RP.
Oto miernik naszej wolności, oto symboliczne podsumowanie naszych osiągnięć ćwierćwiecza budowania niepodległego państwa. Po ludzku smutek i wstyd.