Wolności nie broni się na kolanach
Kto sześć czy siedem lat temu dałby wiarę, że już niebawem w centrum Europy jedno państwo – działając niemal jawnie – zestrzeli wypełniony ludźmi samolot pasażerski i w ciągu dosłownie miesiąc
Grasujący na Ukrainie bandyci Putina mordują, gwałcą, porywają nawet dzieci. W odpowiedzi pochlipująca nad każdym przejawem ograniczenia wolności Europa śle apele o deeskalację, po raz dwudziesty pierwszy czy trzydziesty czwarty siada do stołu negocjacyjnego z przedstawicielem tego, kto zleca zbrodnie. Tak, tak, ta sypiąca miliony euro na oswobadzanie swoich społeczeństw z kajdanów tradycji Europa jest dziwnie bezradna, gdy idzie o oswobodzenie niepodległego narodu najeżdżanego przez sąsiednie państwo. Źródło tej niemocy powoli staje się całkiem jasne – najwięksi europejscy gracze po prostu uznali roszczenia Rosji wobec Ukrainy, a toczące się co chwilę negocjacje mają na celu nie obronę Kijowa, lecz uzgodnienie zasad jego poddaństwa. Brutalna prawda jest taka, że Ukraińcy mogą obronić się tylko sami. Dopóki walczą i nie dają się uciszyć wezwaniami o zachowanie rozsądku, wykazanie dojrzałości poprzez nieodpowiadanie na ataki moskiewskich terrorystów, dopóty mają szanse na pozostanie suwerennym państwem. Jeśli odpuszczą, momentalnie zostaną sprzedani za święty spokój Berlina, Paryża czy Rzymu i kilka intratnych interesów, które ci zrobią dzięki łaskawości Kremla.
Co to oznacza dla nas? Po pierwsze, znaleźliśmy się w najpoważniejszym niebezpieczeństwie od czasów II wojny światowej. Jeśli Moskwie uda się zwasalizować naszego wschodniego sąsiada, weźmie na celownik Polskę. Po drugie, zmarnowaliśmy wiele lat na samobójczą politykę ugłaskiwania Kremla, roztrwoniliśmy potencjał wolnościowej koalicji państw naszego regionu, którą zaczął budować śp. prezydent Lech Kaczyński. I dziś jesteśmy faktycznie zdani na łaskę tych, którzy teraz tak usilnie starają się spacyfikować Ukraińców, a Putinowi gotowi są wybaczyć nawet zestrzelenie pasażerskiego samolotu. Odmienić swój los możemy tylko wówczas, gdy wstaniemy z kolan. Gdy tak jak kiedyś marszałek Piłsudski, a nie tak dawno prezydent Kaczyński obudzimy odwagę i determinację narodów naszego regionu. Ale do tego trzeba zmiany władzy. Politycy, którzy ulegli Kremlowi do tego stopnia, że oddali w ręce jego funkcjonariuszy los elity naszego państwa, a przez to po prostu bezpieczeństwo RP i przez cztery lata śledztwa smoleńskiego nie odważyli się na choćby gest niezależności wobec Moskwy, utracili bezpowrotnie zdolność do bycia partnerem politycznym kogokolwiek. Tusk, Komorowski, Sikorski i reszta mogą przyjmować poklepywania po ramieniu, ale nie obronią naszej suwerenności. Bo wolności nie broni się na kolanach.