Zakładnicy Kremla na zawsze
Profesor Wiesław Binienda, jeden z głównych ekspertów zespołu parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej, został zaproszony do elitarnego zespołu naukowców wspierających radą i opinia
Wiele miesięcy temu dokładnie te same media opublikowały fragmenty zeznań, jakie w prokuraturze wojskowej złożył profesor Binienda. Fragmenty – dodajmy – tak dobrane, by z wybitnego naukowca zrobić nierozumiejącego za wiele dziwaka. Wówczas rechotom z „niedouczonego eksperta Macierewicza” nie było końca. A numery dziennika, któremu podobno nie jest wszystko jedno, nie opuszczały drukarni bez komentarzy pełnych szyderstw przetykanych politowaniem. Dziwnym trafem informacja o sukcesie profesora Wiesława Biniendy już tak nie inspiruje wirtuozów pogardy.
Ale ich milczenie ma swoją wymowę. Jest kolejnym dowodem na to, że zupełnie świadomie działają na rzecz blokowania wyjaśniania przyczyn dramatu z 10 kwietnia 2010 r. A nie są zwolennikami którejś z teorii – w tym przypadku wersji Anodiny–Millera – bo gdyby nimi byli, nie dostawaliby histerii na wieść o wszelkich niezależnych próbach weryfikacji ustaleń podwładnych Putina i Tuska. Przeciwnie, perspektywa pozytywnego wyniku sprawdzenia faworyzowanej wersji budziłaby ich zaciekawienie. Sęk w tym, że media, które od pierwszych chwil po katastrofie zbudowały kordon propagandowy wokół teorii pancernej brzozy, błędów pilotów, nacisków i alkoholu, doskonale wiedzą, że za bronionymi przez nich tezami nie stoją żadne badania naukowe. Że te raporty, zespoły rządowe, rzekome symulacje lotu to teatr, który ma przykryć prawdę o wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej. A ta jest arcyboleśnie prosta – nie było i nie ma żadnego wyjaśniania, tylko konsumowanie korzyści politycznych ze śmierci głowy państwa, jego współpracowników, szefów IPN czy NBP i innych ważnych postaci życia publicznego Rzeczypospolitej.
Dlatego właśnie w sprawie 10 kwietnia 2010 r. muszą pozostać na pozycjach sojuszników Putina. Muszą realizować scenariusz, który powstał na Kremlu. Mogą wieszać psy na Moskwie za Ukrainę, mogą nazywać Rosję bandyckim krajem za zestrzelenie malezyjskiego boeinga, ale gdy tylko pojawia się temat katastrofy smoleńskiej, Kreml w cudowny sposób odzyskuje wiarygodność. I będzie ją odzyskiwać nawet wówczas, gdy ruszy czołgami na Ukrainę i zestrzeli tuzin samolotów. Bo w sprawie śmierci delegacji RP polscy urzędnicy wspomagający Rosjan w fałszowaniu dowodów i media otaczające ich propagandową opieką są zwyczajnie zakładnikami Kremla.