Z dużą ciekawością zagłębiłem się w lekturę „Czterech” autorstwa Grzegorza Chlasty. Porozmawiał on z krakowskimi politykami – Bartłomiejem Sienkiewiczem i Wojciechem Brochwiczem, a także „weryfikatorem” stołecznych kadr SB – Piotrem Niemczykiem. Niestety, praktycznie żaden materiał zawarty w książce nie nadaje się do poważnej analizy i nie skłania do głębszych przemyśleń.
Wyjątek stanowią wszakże fragmenty opisujące elementy patologii i niedorzeczności w służbach specjalnych, jakimi najwyraźniej chełpią się odpowiedzialni za ich formowanie w III RP. Prezentuję tylko niektóre przykłady z publikacji, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca.
UB/SB = CBA?
Wojciech Brochwicz, bliski znajomy Janusza Kaczmarka (zamieszanego w aferę przeciekową ws. kontrolowanej łapówki dla Leppera) fantazjuje: „W pracy tajnych policji politycznych jak Ochrana, Gestapo, UB, SB i CBA wykorzystanie prowokatorów to norma”. To nie tylko niesprawiedliwy osąd, ale dość kompromitujący dla kogoś, kto mieni się człowiekiem służb. CBA została powołana w wyniku głosowania większości sił politycznych w Sejmie, wybranych w demokratycznych wyborach i nie jest służbą obarczoną komunistyczną spuścizną.
Cel, a także zasady stosowania prowokacji i działań operacyjnych komunistycznych służb PRL-u czy ZSRS i tych w III RP (w szczególności w służbach, w których nie ma wątpliwego udziału oficerów bezpieki) są zupełnie odmienne. Wówczas tajna policja chciała kontrolować (główna koncepcja działania w latach 70. i 80.) lub wprost zlikwidować (początki komunizmu aż do końca lat stalinowskich) „wrogów ludu”. Nie miała racji bytu żadna kontrola prokuratury czy sądów nad bezpieką, zupełnie inaczej niż dzisiaj. Dziwne, że nie zna ich Brochwicz, planista UOP-u i Straży Granicznej, a w dodatku prawnik, wykonujący zlecenia dla Kancelarii Prezydenta.
„Kim Pan jest z wykształcenia? Nikim”
Piotr Niemczyk oskarża ekipę Macierewicza z rządu Jana Olszewskiego o brak kompetencji i młodzieńczy, rewolucyjny zapał. Jako przykład podał Piotra Woyciechowskiego. Tymczasem sam bez ogródek przyznaje w trakcie rozmowy z Chlastą, że nie ma żadnego wykształcenia, a swoją wiedzę zawdzięcza przede wszystkim niezwykle interesującym konotacjom rodzinnym – jest wnukiem legendarnego publicysty i premiera na uchodźstwie, Stanisława Cata-Mackiewicza.
Weryfikacja była niepotrzebna
Ciekawy wniosek – przedstawiają go również moi rozmówcy z krakowskiej komisji weryfikacyjnej. Dopiero po 25 latach mówią tak o procesie, który pozwolił w całym kraju ok. 10 tys. esbeków na miękkie lądowanie w służbach! Czy kiedy mecenas Jan Widacki wysyłał pouczenia dla członków wojewódzkich komisji weryfikacyjnych, by traktowali z chrześcijańskim miłosierdziem funkcjonariuszy z Wydziału IV, „fachowców” w dziedzinie Kościoła, nie wiedzieli, co tak naprawdę się wyprawia: że o żadnej procedurze rzetelnej weryfikacji kadr SB nie będzie mowy?
Część nowych ludzi, budujących UOP, nie chciała powstania służb III RP bez większościowego pakietu udziałowego dawnej bezpieki. Dziś Brochwicz z Niemczykiem zgodnie opowiadają, że weryfikacja była fikcją, otrzymywali wyczyszczone teczki osobowe funkcjonariuszy, a po wielkich archiwach z komunistyczną spuścizną oprowadzali ich zresztą etatowi funkcjonariusze SB. Jednocześnie bohaterowie książki Chlasty powtarzają jak mantrę, że służb z „opcją zerową”, chociażby na wzór zjednoczonych Niemiec czy Czech, nie można budować. Brochwicz opowiadał szczerze o tym, jak wyglądał nabór do komórek kontrwywiadu UOP-u:
„[…] Wyłącznie z byłych funkcjonariuszy SB. Innych ludzi wtedy nie miałem. Cały wydział wschodni powstał z byłych funkcjonariuszy. Ja ich wybierałem podczas weryfikacji. […] A zatwierdzał, każdego z osobna, wiceszef UOP-u Andrzej Milczanowski”. Stronę dalej, bohater „Czterech” i entuzjasta esbeków w nowych służbach wykłada główną myśl działania budowniczych służb III RP: „Przestępcy mają pieniądze, mają dostęp do środków łączności, zatrudniają funkcjonariuszy, umieją coraz więcej, są coraz szybsi… W takiej sytuacji lepiej nam się zaczęli sprawdzać starzy doświadczeni esbecy niż entuzjaści z nowego naboru”. Zasada działania brzmiała więc de facto: będziemy ścigali przestępców za pomocą innych przestępców.
Przyjaźnie z esbekami
Jednym z najbardziej szokujących fragmentów w lekturze „Czterech” jest ten, gdy Wojciech Brochwicz przyznaje, że do dzisiaj przyjaźni się z pozytywnie zweryfikowanymi esbekami. Dlaczego, w czym tkwi ten fenomen? – pyta zaciekawiony Chlasta. „Nie mam pojęcia” – odpowiada rozradowany Brochwicz.
To symbol patologicznej fraternizacji części „umiarkowanej” opozycji z PRL-owskimi władcami państwa policyjnego, której początek można datować na czasy rozmów w Magdalence. Wielu funkcjonariuszy SB otrzymało zresztą wstawiennictwo z rąk swoich ofiar w postaci opinii polecających. Najgłośniejszym wypadkiem był płk Jan Lesiak, odpowiedzialny za inwigilację prawicy w latach 90. Za nim murem – w do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach – stanął Jacek Kuroń. Zresztą o prominentnym esbeku w UOP-ie nie dowiemy się z lektury książki praktycznie niczego, poza tym, że był mitomanem, przechwalającym się swoimi źródłami operacyjnymi.
Inwigilacja prawicy
Niby miała miejsce, ale nie do końca – wynika z opowieści bohaterów książki Chlasty. Kwity, zbierane przez ludzi Lesiaka, miały dotyczyć – przynajmniej zdaniem Niemczyka – Romualda Szeremietiewa, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Mimo bowiem że obaj politycy należeli do antywałęsowskiej opozycji, którą zajmowało się Biuro Analiz i Informacji, gdzie powstała sławna Instrukcja 0015, dokument ten rzekomo nie pomógł esbekowi, ponieważ działał on w innej komórce.
Najbardziej komicznie w gąszczu tłumaczeń Niemczyka wygląda sprawa akceptacji Andrzeja Milczanowskiego dla działań Lesiaka. Chlasta zauważa, że na planach Lesiaka widnieje podpis szefa UOP-u. Niemczyk: „O niczym to nie świadczy. […] A jeśli tylko podpisywał dokument, znaczyło tyle, że miał go w rękach, a nie zaakceptował treść”. Lojalność w służbach, jak widać, wiele znaczy, nawet po latach.
Mitomańskie opowieści
Nie mniejszym mitomanem od Lesiaka wydaje się obecny minister w rządzie Tuska, Bartłomiej Sienkiewicz, który zasypywał prowadzącego wywiad anegdotami, których nikt, poza Brochwiczem, nie może potwierdzić. Wiążą się one z Macierewiczem i – by zyskiwały na kolorycie i podkreślały bohaterstwo – z bronią. Minister spraw wewnętrznych opowiada, jak chciał bronić Polski przed złym Macierewiczem, gdy ten w 1992 r. polecił swoim ludziom wywózkę akt kontrwywiadu. Inna historia: w czasie kwerendy w archiwach MSW, przygotowującej do ujawnienia agentów w polskim życiu publicznym, Milczanowski miał pokazać Sienkiewiczowi waltera, bo „nie wiadomo, co się jeszcze wydarzy”.
W tym potoku mitomańskich opowiastek zabrakło choćby jednego szczerego wspomnienia o Marku Karpie, założycielu OSW, którego ideowym wychowankiem był Sienkiewicz. Obecny minister miał przyrzec rodzinie zmarłego przyjaciela wyjaśnienie kulis tajemniczej śmierci Karpa. Przez lata nie zrobił w tej sprawie nic. A w książce Chlasty znajduje się tylko pamiątkowe zdjęcie, na którym widnieje i Karp. Nie padło pytanie do Sienkiewicza, co tak naprawdę stało się z Karpem, do jakich wniosków doszło kierownictwo Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) i służb III RP, które musiały być zainteresowane tą zagadką.
Warto na koniec zwrócić uwagę, że w trakcie lektury „Czterech” natkniemy się także na wyliczankę mankamentów, jakie popełniono przy transformacji ustrojowej. Na przykład – podaje Sienkiewicz – nie poszerzyliśmy wiedzy o specjalnych grupach wewnątrz SB, jak choćby Sekcja D, które pozostają czarną dziurą w narracji historycznej. Otóż nie kto inny, jak obecny minister
Tuska, miał możliwość zbadania dziejów zakonspirowanych w Wydziale IV komórek, zwalczających Kościół katolicki. Zdaniem jednego z moich rozmówców z komisji weryfikującej SB w Krakowie, to on bowiem dostarczył na potrzeby tego gremium listę z nazwiskami esbeków, przyporządkowanymi właśnie do krakowskiej Grupy „D”, którą miał uzyskać… od innego funkcjonariusza PRL-owskich służb. Na miejscu ministra pretensje zacząłbym kierować do siebie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegorz Wszołek