W niedawno odtajnionej teczce komunistycznego szpiega Tomasza Turowskiego znajduje się ciekawy dokument. As wywiadu PRL pod koniec lat 80. melduje o obawach swojego środowiska związanych ze zbliżającym się przełomem politycznym. Wyraża przekonanie, że po zmianie systemu politycznego Polska stanie się swego rodzaju drzwiami obrotowymi dla różnej maści służb specjalnych. Obserwując ostatnie wydarzenia związane z sytuacją na Ukrainie, nie sposób uciec od konstatacji, że te drzwi obrotowe zaczęły wirować jak szalone.
Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby to Jarosław Kaczyński kilka miesięcy temu powiedział o możliwych rosyjskich prowokacjach i jako ich potencjalne miejsce wskazał obszary graniczące z Federacją Rosyjską, a konkretnie obwodem kaliningradzkim. A jeszcze precyzyjniej – gminy objęte umową o małym ruchu granicznym (MRG). Rechotom nie byłoby końca.
Od świtu do zmierzchu słyszelibyśmy o szpiegomanii prezesa PiS, o hołdowaniu teoriom spiskowym, wrodzonej podejrzliwości etc.
Milczenie mediów
Po sprawie Krymu, kiedy premier Donald Tusk na spotkaniu z wojewodami mówi o możliwych prowokacjach, ze szczególnym uwzględnieniem właśnie obszaru objętego MRG, nikomu do śmiechu już nie jest.
Szkoda jedynie, że nikt nie przypomina tych głosów, które przed laty przestrzegały, że MRG stanie się nie tylko okazją do podróży handlowych zwykłych Rosjan, ale uchyli również szeroko drzwi do Europy, a dokładniej do strefy Schengen, rosyjskim służbom specjalnym oraz rosyjskiej mafii. Inna sprawa, że obie organizacje bywają trudne do rozróżnienia. Z formalnego punktu widzenia Rosjanie podróżujący w ramach MRG powinni swoje peregrynacje ograniczyć do obszaru przygranicznych gmin objętych umową. Tymczasem, jak mówił mi niedawno oficer Straży Granicznej, w praktyce nikt tego nie kontroluje. Wypadki Rosjan opuszczających gminy przygraniczne wykrywane są incydentalnie, najczęściej gdy któryś popełni wykroczenie bądź przestępstwo. Dla osób, które wjeżdżają do Polski którymś z przejść granicznych z obwodem kaliningradzkim, cała strefa Schengen aż po Lizbonę stoi otworem. Nie tylko dla tych, którzy wybrali się na zakupy. Nic więc dziwnego, że meldunek w obwodzie stał się w Federacji Rosyjskiej jedną z najbardziej pożądanych rzeczy, zwłaszcza wśród członków zorganizowanych grup przestępczych.
Nasze media wolą jednak rozpływać się nad korzyściami płynącymi z przybycia Rosjan na zakupy do Trójmiasta czy na Mazury. Wydarzenia, takie jak dokonane przez Rosjanina Samira S. w ubiegłym roku w Gdańsku okrutne potrójne morderstwo na dwóch dorosłych i dziecku,
nie prowokują do pogłębionych analiz mediów głównego nurtu. Tych samych, które miesiącami śledziły sprawę matki małej Madzi. Dziwnym trafem ten obywatel Kaliningradu nie trafił na czołówki serwisów informacyjnych, nawet kiedy okazało się, że potrójny mord może mieć coś wspólnego ze światem służb specjalnych. Kto wie, może właśnie dlatego nie trafił.
KGB posiada Rosję
Problem polega na tym, że nasi rządzący i powolne im media jeszcze do niedawna hołubili Rosję jako państwo zamieszkane przez przyjaznego niedźwiadka Miszę. Dopiero kiedy rosyjski niedźwiedź nie tylko wyszczerzył kły, ale też jednym kłapnięciem paszczy wydarł sąsiadowi kawał terytorium, zaczęto się budzić z letargu. Od czasu, kiedy napisałem tekst „Trotyl na wraku tupolewa”, z różnych stron byłem okładany pałką z napisem „wyznawca teorii spiskowych”. Otóż wyznaję to bez wstydu – owszem, jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Spędziłem wystarczająco wiele lat w czytelni Instytutu Pamięci Narodowej pochylony nad aktami służb specjalnych, by doskonale wiedzieć, że nie tylko w przeszłości ukryte mechanizmy, agentura, operacje specjalne miały większy wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, niż może to się wydawać.
Rosja nie jest krajem rządzonym przez dobrego cara, który ma złych bojarów, lecz przez kadrowego oficera KGB. Człowieka, który nie wahał się wydać rozkazu wysadzenia przy użyciu trotylu bloków mieszkalnych z własnymi obywatelami po to tylko, by mieć pretekst do wszczęcia drugiej wojny czeczeńskiej. I nie wahał się wysłać do Londynu komanda śmierci, które poczęstowało polonem Aleksandra Litwinienkę. Tego, który ujawnił, że to ludzie Władimira Putina, na jego rozkaz, wysadzili w powietrze wspomniane bloki. Swego czasu mawiano, że Prusy nie posiadają armii, bowiem to armia posiada Prusy. Z Rosją jest podobnie, z tą tylko różnicą, że jest ona w posiadaniu następców Dzierżyńskiego, Jeżowa, Berii.
Nielegalni agenci
Nie ma co się łudzić, że działalność rosyjskich służb specjalnych, zarówno cywilnych, jak i wojskowych, ograniczona jest do aktywności rezydentury ulokowanej w ambasadzie przy Belwederskiej w Warszawie oraz licznych nieruchomościach będących w posiadaniu rosyjskich przedstawicielstw dyplomatycznych. Rosjanie od dziesięcioleci wiedzą, że kontrwywiady Zachodu stawiają znak równości między określeniami „rosyjski dyplomata” a „szpieg”.
Z tego powodu gros rosyjskiej aktywności wywiadowczej to działania tzw. nielegałów. Kadrowych oficerów rosyjskich służb specjalnych, których często nikt nawet nie podejrzewa o jakiekolwiek związki nie tylko z Łubianką (czy raczej Jasenowem, gdzie razwiedka ma teraz siedzibę), ale w ogóle o jakiekolwiek związki z Rosją.
Swego czasu pewien oficer Departamentu IV opowiadał, że pod koniec lat 80. do polskich seminariów duchownych oraz na katolickie uczelnie zaczęła trafiać całkiem spora grupa obywateli Związku Sowieckiego, często mających polskie korzenie, lub Litwinów. Kiedy z oczywistych względów tzw. czwórka zaczęła się nimi interesować, góra PRL-owskiego wywiadu kazała to zainteresowanie wygasić. Dziś wiele osób z wspomnianej grupy studentów to ludzie, którzy porobili spektakularne kariery, także jako duchowni. Jeśli komuś nie mieści się w głowie wysłanie oficera do seminarium, wystarczy przypomnieć dzieje wspomnianego na początku Turowskiego, który spędził u jezuitów 10 lat.
Nie mam też wątpliwości co do tego, że rosyjscy oficerowie i agenci mogą dziś uchodzić za Polaków. Czasem zaś, słuchając niektórych przedstawicieli establishmentu, odnoszę wrażenie, że są jednak już na pograniczu autodekonspiracji.
Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy” i telewizji Republika
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Cezary Gmyz