Jeszcze do niedawna najwyżsi urzędnicy w państwie, w tym prezydent i premier, zapewniali nas, że mamy wzorowe stosunki z Rosją, Andrzej Wajda palił świeczki czerwonoarmistom po katastrofie smoleńskiej, a „Wyborcza” w przeddzień kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej publikowała list Władimira Putina do Polaków.
Dziś wszyscy, od Donalda Tuska po Agnieszkę Gozdyrę i redakcję „GW”, uważają prezydenta Rosji za kogoś, kto swoim złem dorównuje islamskim terrorystom. Zapominają przy tym, że mówią językiem braci Kaczyńskich, wielokrotnie oskarżanych o rusofobię.
Możemy zauważyć więc, jak się zmienia prawda ekranu – nadal nasi celebryci u władzy uważają naród rosyjski za wspaniały, ale krytykę Kremla za w pełni uzasadnioną. Gdy ktoś podnosił głos na Rosję w związku z działaniami w Gruzji, umową gazową z Polską albo chociaż po katastrofie smoleńskiej, natychmiast mógł usłyszeć: rusofob. Jak to nagle się zmieniło. Przecież twarda polityka wobec Rosji była uważana dotychczas przez mainstream za rusofobię, choć nie miała nic wspólnego z krytyką rosyjskiej kultury, nauki i społeczeństwa. Czy może ktoś przyzna się do błędu w założeniach swojej polityki, czy wszyscy nadal będą „rżnąć głupa”?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegorz Wszołek