Wydarzenia na Ukrainie wyjątkowo jasno i dobitnie przypominają o dwóch faktach, o których często zapomina się w Europie Zachodniej, zastygłej w dogmatycznej drzemce złudzeń dotyczących świata polityki. Po pierwsze konflikt Wschodu z Zachodem ciągle trwa. Przejawia się on w historii oraz w różnicach kulturowych i cywilizacyjnych. Rosja nie jest normalnym krajem w rozumieniu standardów politycznych wyznawanych wspólnie od Madrytu po Warszawę, od Rzymu po Helsinki. Nic nie wskazuje na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić – jest wręcz odwrotnie. Społeczeństwo ukraińskie doskonale zdaje sobie z tego sprawę i dlatego tak żarliwie próbuje wyrwać się z kleszczy Neoimperium Zła. Czy będzie zatem przesadą stwierdzenie, że rewolucja na Ukrainie przypomina – choć może implicite – po co istnieje NATO? Po drugie jesteśmy świadkami polityki, która dzieje się naprawdę.
Zbyt wielu ludzi dało sobie wmówić, że demokracja to sucha procedura wyłaniania władz, które później mają mandat, by robić, co im zagra w duszy. Oglądamy później w telewizji sceny z parlamentów – w szczególności zaś PE – niczym jakąś wymyśloną telenowelę. Dziś Ukraina przynosi orzeźwienie po tych operach mydlanych.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Jakub Pilarek