Bez ofiary nic nie ma sensu
Milczenie Wielkiej Soboty, choć w tradycji chrześcijańskiej jest już przesycone oczekiwaniem na Triumf Zmartwychwstania, dla apostołów było trwaniem w bojaźni, strachu i głębokim poczuciu bezsensu. I warto mieć tego świadomość, bo dopiero wtedy można
Pisanki, koszyczki, wielkanocne przygotowania, potrawy, a także wieki tradycji i obowiązujące w jej wymiarze myślenie o Śmierci Chrystusa czasem przesłaniają nam cały tragizm Wielkiego Piątku i dramatyczne milczenie Wielkiej Soboty. Śmierć i trwanie w bólu po niej są wpisane w wielkanocne zwyczaje, oswojone, pozbawione dramatyzmu śmierci, wpisane w popkulturowe wyparcie śmierci. Radosne kurczaczki, świadomość rodzenia nowego życia wypiera z naszej świadomości dramat prawdziwej (tak jak prawdziwe było człowieczeństwo Jezusa Chrystusa) śmierci Boga-Człowieka. A przecież Jego Męka, cierpienie, spór z Bogiem, wielki krzyk „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”, upokarzająca śmierć, a później ucieczka uczniów, ich strach, brak nadziei były autentyczne, a nie tylko grane. On naprawdę umarł, a oni naprawdę stracili nadzieję i ukryli się, a później – jak św. Tomasz Apostoł – mieli problem z uwierzeniem w Jego zmartwychwstanie.
Prawdziwe cierpienie prawdziwego człowieka
Niezwykle mocno tę prawdę o autentyczności, ale też gorszącym nie tylko tamtych, ale i obecnych ludzi wymiarze Męki (a także późniejszych wydarzeń) uchwyca Paweł Lisicki w swojej znakomitej książce „Kto zabił Jezusa? Prawda i interpretacje”. „Bohater, który w chwili próby zostaje opuszczony przez uczniów; bohater, który widząc nadciągające przeznaczenie, waha się, błaga o zmianę Boskich postanowień, woli żyć, niż umrzeć; bohater, który miast wypowiadać szlachetne i wielkie słowa, milczy – to nie nadawało się do żadnej wielkiej opowieści. I to nie tylko pogańskiej” – wskazuje Lisicki. A dalej pokazuje to jeszcze mocniej na przykładzie ostatnich słów Chrystusa. „Ten, który słyszał, że jest umiłowanym Synem, mówi o opuszczeniu. To tajemnica. Łatwo nad nią przejść do porządku dziennego. Łatwo rozumieć słowa Jezusa niemal jak zastosowanie konwencji. Nic na to jednak nie wskazuje. Udręka w Getsemani mówi o czymś przeciwnym. Jest tak bardzo realna, bo w tajemniczym sensie Jezus musiał pogodzić się z opuszczeniem przez Boga, skoro na Nim miał się skupić Boży gniew” – wskazuje publicysta.
I jak realne było Jezusowe cierpienie, tak samo realna była Jego śmierć. Jest tajemnicą, jak to się stało, ale jest absolutnie pewne, że Chrystus przeszedł przez śmierć, doświadczył jej i uświęcił ją. A Jego uczniowie także doświadczyli całkowitej samotności, porzucenia, rozpaczy i utraty wszelkich złudzeń. Bez tego doświadczenia nie byłoby chrześcijaństwa. Ale nie byłoby go także bez doświadczenia Przejścia, Odrodzenia, Zmartwychwstania. I jedno, i drugie jest konieczne, bowiem bez nich nie ma prawdziwie przeżywanej wiary. Śmierć jest w nią wpisana (o czym zresztą pisze wprost św. Paweł, gdy analizuje znaczenie chrztu, który jest wejściem także w Śmierć Jezusa).
Doświadczyć śmierci
To cierpienie, realna śmierć i realne zmartwychwstanie pomaga nam także odnaleźć się we własnym życiu. Chrześcijanin nie może wyrzucić z niego cierpienia, uznać go za nieistniejące czy pozbawione wartości. Ono jest i musi być, bo bez niego nie ma przejścia ku życiu. I nie jest to tylko, co znakomicie pokazuje C.S. Lewis, cierpienie pozorne, swoista gra, teatr, w którym rozpaczamy, cierpimy, ale zawsze mamy świadomość lepszego jutra, ale realny ból, doświadczenie bezsensu i pustki. Dopiero z takiego doświadczenia, pozostawienia w absolutnej samotności, można rzeczywiście doświadczyć zmartwychwstania.
Oszustwem jest zatem przykrywanie tego cierpienia sloganami o „wiecznej pamięci” czy prostej nadziei. „Jakie to żałosne nie móc powiedzieć: Ona zawsze będzie żyła w mojej pamięci. Żyła? O to właśnie chodzi, że nie będzie żyła. Jak dawni Egipcjanie moglibyśmy sobie wyobrażać, że dzięki zabalsamowaniu zmarli pozostaną z nami. Czy nic nas nie przekona, że odeszli. Co pozostało? Zwłoki, wspomnienie (i w niektórych interpretacjach) duch. Wszystko to parodie lub okropności” – zauważa Lewis w „Smutku”, napisanym po śmierci ukochanej żony. „W każdym razie powiedzenie, że »H. nie żyje« jest, równa się powiedzeniu: »wszystko się skończyło«. Jest częścią przeszłości. A przeszłość jest przeszłością, czyli minionym czasem, a czas to jeszcze jedno określenie śmierci” – dodaje.
Ze śmierci do życia
Doświadczenie śmierci, w całym jej dramatyzmie i ostateczności, staje się jednak wyjściem – poprzez Chrystusa i Jego Zmartwychwstanie – wyjściem ku nowemu życiu. W Nim i przez Niego, poprzez Zmartwychwstanie (którego przecież nadal w pełni nie rozumiemy, a w które wierzymy) śmierć zostaje pokonana. Ale by docenić owo zwycięstwo, by zrozumieć, na czym polega jego wielkość, trzeba najpierw doświadczyć śmierci i to w całej jej rzeczywistości. I podobnie jest z Paschą żydowską. Ona, jeśli ma być przeżyta w całej pełni, musi być doświadczeniem zniewolenia (w całej jego bezwzględności i okrucieństwie), z którego wolną decyzją, ale także poprzez śmierć i drogę, wyprowadza nas Pan.
Pozbawienie chrześcijaństwa tego autentyzmu przeżycia cierpienia, smutku, zdrady, oznacza pozbawienie go jego treści. Wielkanoc to nie tylko świętowanie Zmartwychwstania, ale także Triduum Sacrum, w którym uobecniamy zdradę Judasza, zaparcie się św. Piotra, ucieczkę uczniów i wreszcie okrutną śmierć niewolnika, jakiej doświadcza Bóg i człowiek. Nie ma radości Wielkanocnego Poranka bez bólu Wielkiego Piątku i samotności Wielkiej Soboty. I nie ma naszego życia bez prawdziwej Pasji, Cierpienia i Bólu. Ono – w Chrystusie i przez Niego – ma sens.