Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Między „listą Kwaśniewskiego” a wódką z Biłgoraja

Miller zamyka swoją partię w naturalnie mu najbliższym kręgu pezetpeerowsko-esbeckich emerytów. Siwiec i Kwaśniewski są jednak nieco młodsi i najwyraźniej bliżej im do następnego pokolenia lewicy, wychowanego w dużej mierze już w III RP na jadowicie

Miller zamyka swoją partię w naturalnie mu najbliższym kręgu pezetpeerowsko-esbeckich emerytów. Siwiec i Kwaśniewski są jednak nieco młodsi i najwyraźniej bliżej im do następnego pokolenia lewicy, wychowanego w dużej mierze już w III RP na jadowicie antyreligijnych wydawnictwach typu Urbanowego „Nie” i docierających z Zachodu obyczajowych nowinkach.


PZPR, której zbrodniczym ramieniem były SB, MO czy wojskowe służby specjalne, przepoczwarzyła się po 1989 r., aby do chwili obecnej dotrwać w postaci Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wiele wskazuje na to, że wkrótce nastąpić może kolejny etap ewolucji tego tworu politycznego.

Manewr Siwca

Wskazywać na to mogą widoczne po lewej stronie sceny politycznej podskórne ruchy. Najbardziej spektakularnym spośród nich było wystąpienie z SLD Marka Siwca. Jest on przecież jednym z aparatczyków najściślej zrośniętych najpierw z partią komunistyczną, a potem z formacjami postkomunistycznymi. Do PZPR wstąpił, jak Kwaśniewski, już w wieku 22 lat, w 1977 r. Kolejni szefowie partii, Jaruzelski, a następnie Kwaśniewski i Miller, powierzali mu zadania wymagające szczególnego zaufania. Był m.in. pierwszym redaktorem naczelnym „Trybuny” po jej wykreowaniu na miejsce „Trybuny Ludu”, ministrem i szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego i wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego z ramienia lewicy.
Siwiec wykonał kilka dni temu zaskakujący dla wielu ruch, rezygnując z członkostwa w SLD. Oficjalnie tłumaczy on swój krok niezadowoleniem z polityki szefa partii Leszka Millera. Zarzucił mu, że SLD „prowadzi politykę, która nie gwarantuje wyjścia z opozycji”, w której Sojusz pozostaje już blisko dziewięć lat, co powoduje zmęczenie struktur. Siwiec widzi możliwość powrotu SLD do władzy dzięki współpracy z Ruchem Palikota oraz Aleksandrem Kwaśniewskim.
Uwidocznił się tym samym na lewicy podział na tych, którzy chcą postawić, jak Siwiec, na wykorzystanie populistycznego, antykościelnego nurtu w polskim życiu politycznym, nawiązującego bezpośrednio do czasu walki z Krzyżem Pamięci na Krakowskim Przedmieściu, i tych, którzy woleliby pozostać w tradycyjnych ramach nieco bardziej racjonalnej i nie tak agresywnej strategii lewicowej.

Tych drugich oprócz Millera reprezentuje również Włodzimierz Cimoszewicz, który wprost potępił dążenie do wojny z Kościołem. „Przecież nie chodzi o fundowanie biskupom mercedesów z pieniędzy publicznych, tylko o środki na świadczenia emerytalne i remont kościołów – tak Cimoszewicz krytykuje rządowy projekt zniesienia Funduszu Kościelnego. – Nie do końca rozumiem powód całej tej awantury. Nie chodzi o żadne kwestie zasadnicze, a pieniądze są relatywnie niewielkie”. A były premier reprezentuje przecież dosyć wpływową na lewicy, zdystansowaną od ugrupowania Palikota frakcję.

Co szczególnie dziwi, wydawało się do tej pory, że także blisko związany z Kwaśniewskim Siwiec nie należy do skrajnie antychrześcijańskiego skrzydła lewicy. Wziął on nawet w czerwcu udział w publicznym wysłuchaniu w sprawie dyskryminacji telewizji Trwam w Brukseli. Co zatem stało się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, że chce teraz współpracować z Palikotem?

Walka pokoleń

Najbardziej prawdopodobnym powodem wydaje się konflikt personalny z szefem SLD. Miller jest coraz starszy, najwyraźniej brakuje mu pomysłów i zamyka swoją partię w naturalnie mu najbliższym kręgu pezetpeerowsko-esbeckich emerytów. Siwiec i Kwaśniewski są jednak nieco młodsi i najwyraźniej bliżej im do następnego pokolenia lewicy, wychowanego w dużej mierze już w III RP na jadowicie antyreligijnych wydawnictwach typu Urbanowego „Nie” i docierających z Zachodu obyczajowych nowinkach. A wśród tych 30-, 40-latków spore wpływy zdołał uzyskać swoją agresywnie antykościelną polityką właśnie producent wódek z Biłgoraja.

Siwcowi marzy się zatem zapewne wspólne z Palikotem stworzenie partii, która przejęłaby większość elektoratu SLD, a w dodatku mogłaby stanowić propozycję również dla części zwolenników Platformy. Zwłaszcza w rozważanym, jak się wydaje, w strukturach realnej władzy scenariuszu wymiany coraz
bardziej wypalonego Tuska na „konserwatywnego” Jarosława Gowina.

Tusk jak Palikot

Na razie bowiem to właśnie premier skutecznie realizuje wytyczony przez Palikota plan frontalnego ataku na Kościół. Forsowana przez rząd likwidacja Funduszu Kościelnego, a przede wszystkim coraz wyraźniejsze dążenie do usunięcia lekcji religii ze szkół, czyli generalnie zapowiedziane już przed ubiegłorocznymi wyborami przez Tuska „nieklękanie przed księdzem”, ma zapewne służyć właśnie przyciągnięciu i utrzymaniu przy Platformie tej grupy wyborców, która mogłaby przejść pod skrzydła polityka z Biłgoraja.

Wygląda więc na to, że te ok. 10 proc. elektoratu, dla których czynnikiem motywującym jest nienawiść do wiary, wydało się teraz z kolei tak atrakcyjne dla Siwca, że zdecydował się na wykonanie wolty. Jednak może ona okazać się krokiem w pustkę, gdyż grupa ta jest obecnie całkowicie zagospodarowana – z jednej strony przez mającą nadal możliwość wcielania w życie antykościelnych postulatów PO, z drugiej przez Palikota z jego mową nienawiści.
Ruch Siwca może okazać się kompletnym niewypałem także dlatego, że wprawdzie Palikotowi oczywiście jest na rękę mieć żebrzących o jego wsparcie polityków SLD, ale jednocześnie nic go nie zmusza do dzielenia się tą częścią realnej władzy, którą gwarantuje mu już obecnie status cichego koalicjanta Tuska, który zawsze dotychczas mógł liczyć na wsparcie RP w kluczowych głosowaniach w parlamencie. Siwiec może zatem zostać zmuszony do upokorzenia się i przełknięcia takiej choćby żaby, jak Ryszard Kalisz całujący w rękę Annę Grodzką, a niekoniecznie musi w zamian uzyskać dostęp do rządu dusz nad antykościelnym motłochem, symbolizowanym przez pijanych „młodych wykształconych” z Krakowskiego Przedmieścia.

Na swoim blogu Siwiec podpisał się nawet pod stwierdzeniem, że Polsce nie jest potrzebna lewica, lecz „opcja modernistyczna”, otwarta nie dla „zainteresowanych polityczną karierą populistów, ale ludzi światłych i postępowych”. Najwyraźniej przebywając długo w Brukseli, Siwiec uznał, że „postęp” symbolizują Anna Grodzka i Robert Biedroń…

A może lista Kwaśniewskiego?

Wiele wskazuje na to, że oderwał się od rzeczywistości i przeliczył w swoich kalkulacjach. Nie poszedł za nim nikt z SLD. Nawet Kwaśniewski zdystansował się od jego wolty, mówiąc wprost, aby go „nie łączyć” z decyzją Siwca. „Trzeba rozmawiać o współpracy – powiedział były prezydent. – Jestem przekonany, że w Polsce jest wyborca lewicowy, dużo liczniejszy niż głosy, które są oddawane na SLD czy Ruch Palikota” – zaznaczył jednak Kwaśniewski, z czego zdaje się wynikać, że jego koncepcja jest szersza niż Siwca i zapewne obejmowałaby również środowiska dawnej Unii Wolności.

Możliwe zatem, że krok Siwca zwiastuje po prostu nowy etap podziałów i chaosu na lewicy. Jedność SLD wydaje się należeć do przeszłości. Tak różne wizje programowe muszą przecież wcześniej czy później doprowadzić do podziałów w partii Millera, zmęczonej dziewięcioletnim postem w opozycji.

Siwiec drugim Rosatim?

A działają tam wszak potężne siły odśrodkowe. Z jednej strony na zainteresowanych konkretnymi, materialnymi korzyściami oddziałuje magnes partii władzy, który już przyciągnął do Platformy znaczną część wyborców SLD i takich liderów jak Dariusz Rosati czy Danuta Hübner. Z drugiej zaś sukces opartego na wzbudzaniu silnych emocji ugrupowania Palikota jest atrakcyjny dla tych, którzy kierują się bardziej względami ideologicznymi.

W każdym razie widać, że lewicą zaczynają znów targać wewnętrzne sprzeczności. Co ciekawe, nie dotyczą one w ogóle spraw, które kiedyś z nią się kojarzyły: poziomu życia, bezrobocia, godziwej płacy czy obrony praw pracowniczych. Dziś przez „wykluczonych” rozumie się tam homoseksualistów czy innych, mających mniej czy bardziej wydumane problemy z tożsamością płciową. A główną osią programu politycznego chce się uczynić walkę z Kościołem.
Wydaje się to zresztą stwarzać wyraźne i interesujące miejsce do zagospodarowania dla opozycji, głównie dla PiS. W obliczu nieuchronnie nadciągającego załamania gospodarczego będzie musiało bowiem także wśród wyborców SLD i RP nastąpić otrzeźwienie i zamiast koncentrować uwagę na ideologii i imprezach w gejowskich pubach, lemingi będą musiały zacząć się zastanawiać, jak z zasiłku dla bezrobotnych spłacić raty kredytu we frankach. Jeśli nie wręcz jak dotrwać do pierwszego…

W tym momencie PiS wydaje się znakomicie wpisywać w klimat polityczny z debatami programowymi o konkretnych problemach społecznych i z postulatem stworzenia technicznego rządu prof. Piotra Glińskiego, który miałby się zająć właśnie głównie walką ze skutkami kryzysu gospodarczego.

Można sobie zatem tylko życzyć, aby lewica nadal zajmowała się księżycowymi czy raczej tęczowymi problemami „mniejszości seksualnych” i jak najdłużej debatowała nad kryzysem własnej tożsamości. Jej wewnętrzne podziały mogą bowiem krajowi wyjść tylko na dobre.



 



Źródło: Gazeta Polska

Artur Dmochowski